To brzmi tak samo, jak „ulep bałwana w środku lata”.
Jest w Ewangelia taka historia: ludzie siedzą na opadającym lekko brzegu Jeziora Galilejskiego. Jezus wykorzystując okoliczności wchodzi do łodzi (ale mi rym wyszedł!), prosi Szymona by odbił od brzegu i zaczyna mówić. To kapitalny sposób naturalnego nagłośnienia – głos niesie się po wodzie i bez wysiłku dociera do słuchaczy. A potem Jezus mówi do Szymona: wypłyń na głębię. I zaczyna się jazda (Łk 5,1nn).
Bo wygląda to tak, jakby Jezus chciał totalnie ośmieszyć Szymona: nikt nie wypływa na głębię, żeby cokolwiek ułowić. Dlaczego? Do połowu używa się owalnej sieci o średnicy 2-3 metrów. Do niej przywiązany jest sznur, a na obrzeżu umieszczono ciężarki. Wywija się siecią nad głową, wyrzuca przed siebie, ona w powietrzu się rozpościera, ląduje na powierzchni i zaczyna opadać na dno z powodu tych ciężarków. Kiedy znajdzie się już na dnie, trzeba pociągnąć sznur, który zamknie sieć i to, co udało się jej zagarnąć. Chyba, że akurat nic się nie udało. To się okaże, po wciągnięciu sieci do łodzi. Łowi się w nocy. Bo ryby są trochą głupie, ale nie aż tak, żeby dać się złapać, więc lepiej żeby sieci nie widziały. Poza tym zanim taka sieć opadnie na dno na głębinie, to nawet ślimaki zdołają się spod niej ewakuować. Dlatego łowi się na płyciźnie, niedaleko brzegu.
Więc kiedy Jezus w biały dzień mówi Szymonowi „wypłyń na głębię”, brzmi to tak samo, jakby go namawiał do ulepienia bałwana w środku lata. Nie wiadomo, co kieruje Szymonem – autentyczna wiara, zaufanie czy też determinacja albo zwyczajna ludzka ciekawość, skoro ryzykując reputację rybaka-profesjonalisty w biały dzień, na oczach tłumów wypływa na głębię i wraca z siatką pełną opłetwionej i uskrzelonej gadziny. Dlatego ten połów jest cudowny: nie tyle z powodu liczby ryb, co raczej ze względu na okoliczności, w których absolutnie nie powinien się udać.