Niebieski, to kolor szat Matki Boskiej i aniołów. Ale żeby chałupy na niebiesko malować?
To kwestia czasu. W dawnych czasach barwnik niebieski był droższy od złota. A to z tego powodu, że najbliższym miejscem jego wydobycia było pogranicze Afgani- i Pakistanu. „Lapsus lazuli” – nazywano skałę, którą wydobywano w stukilogramowych blokach a następnie ścierano na koloryzujący proszek. Z łaciny i arabskiego oznacza to „niebieski kamień”. Do Europy docierał drogą morską, więc nazwano ów barwnik „ultramarinus” czyli „zza morza”.
Dopiero w pierwszej połowie XIX wieku we Francji udało się zmiksować jakieś glinokrzemiany sodu. I w ten sposób powstała syntetyczna ultramaryna. Nie wiemy kto zaczął, ale pewnie jakiś podkrakoski chłop przyniósł z targu torebkę pięknej niebieskiej farbki, którą nabył dość niedrogo (dzisiaj kilogram niebieskiej farbki w proszku kosztuje 40 złotych). A ponieważ na wiosnę drewnianą chałupę na nowo okładano gliną i malowano wapnem, wsypał trochę barwnika do wiadra i – tadam – domostwo nabrało niebiańskich kolorów, stając się namiastką nieba – tym kolorem właśnie, jak wierzono, chroniąc domowników od zła i zapewniając im szczęście.
Chałupy w Małopolsce, a potem także na Mazowszu bielono wapnem zaprawionym ultramaryną, służącą także do farbienia i wybielania tkanin, bo była ładna, tania, a na dodatek odstraszała robactwo (które chętnie lgnęło do ścian białych i żółtych) oraz kury, które chałupy odmalowane samym wapnem odziobywały, a niebieskie zostawiały w spokoju. Na Podkarpaciu drewniane belki domostw chroniono przed zepsuciem malując je ropą (wystarczyło pogrzebać trochę w ogródku). A gliniane spoiny łączące drewniane bale malowano na niebiesko.
Domostwa malowane na niebiesko można spotkać między innymi w Maroko i w Afganistanie. U nas już raczej tylko w skansenie. Zapraszam do obejrzenia małej galerii zdjęć z sieci: