Jezus do tonącego Piotra: weź!

Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem dzisiaj od dowcipu.

Jak to Pan Jezus idzie po wodzie, od czasu do czasu tupnie mocniej, tak jakby chciał nogę zanurzyć i nie mógł. W końcu podnosi wzrok ku niebu i woła: Tato, ja cię proszę, daj sobie popływać…!

Ale nie tylko o dowcip chodziło. Pojawił się problem: czy Jezus umiał pływać? Ewangelię milczą. Skoro był do nas podobny we wszystkim, oprócz grzechu, a przynajmniej czemu nie? Ale twardych dowodów brak.

Pływać potrafił Piotr. Mówi o tym wprost Ewangelia św. Jana: kiedy po zmartwychwstaniu Jezus stanął nad jeziorem i kazał zarzucić sieć po prawej stronie łodzi, a uczniowie wyjęli ją wypełnioną 153 rybami, Jan trącił Piotra w bok i powiedział „to jest Pan!”, a ten rzucił się w wodę i pognał do brzegu, do którego dzieliło go 200 łokci, czyli niespełna 100 metrów. Może styl był rozpaczliwy, ale skuteczny (J 21,7).

Groteskowo brzmi dowcip o Jezusie, który prosi Ojca, żeby mógł sobie popływać. Tak samo, jak niedorzecznie brzmi prośba Piotra, żeby mógł przyjść po wodzie. Bo wszystko to przy okazji niedzielnej Ewangelii, w której czytamy o Jezusie, który kroczy po wodzie w stronę uczniów próbujących zapanować nad miotaną wysoką falą łodzią i nad swoim strachem.

Pokusiłem się o tezę, że Piotr nie tylko szukał wiary, ale przy okazji chciał też zostać gwiazdą tego epizodu. Ale by to było, gdyby potem mógł opowiadać: wiecie, chodziliśmy sobie z Jezusem po wodzie. A wszyscy mówiliby „Łał!”. Ale zostać gwiazdą się nie udało. Wystarczyło na chwilę stracić z oczu Jezusa i odwaga prysła jak mydlana bańka. Panie, ratuj! – zawołał (Mt 14,22-33).

Przypomniała mi się taka historia: jeden polityk wpadł do fontanny i zaczął tonąć. Jakiś gość pochylił się ku niemu i zaczął wołać: niech mi pan DA rękę, niech mi pan DA rękę! I nic. Wtedy stanął przy nim inny gość i pochyliwszy się nad tonącym krzyknął: niech pan WEŹMIE moją rękę. I polityk natychmiast go pochwycił i pozwolił się wyciągnąć z topieli. Jezus wyciąga rękę do tonącego Piotra, do każdego z nas i mówi: WEŹ! A potem chwyta nas mocno i uśmiecha się miłosiernie: „czemu zwątpiłeś, człowieku małej wiary?”

Dodam jeszcze, że mój kolega Leszek przez całe kazanie dzisiaj Miłoszem nadawał, jego „Traktatem teologicznym”. Muszę sobie wrócić do lektury, bo to piękna rzecz jest.