Żeby poczuć klimat Morza Czerwonego nie trzeba wyprawy do Egiptu. Wystarczy kościół. Ale musi mieć klasyczną, tradycyjną bryłę.
A nie taki tam… nocnik z ochlapanymi farbą oknami.Pewien uczony trafił na spotkanie modlitewne.
– Za co tak gorąco wielbicie Boga?
– Za to, że Naród Wybrany przeprowadził bezpiecznie przez Morze Czerwone.
– Och, to nic wielkiego. To nie było takie morze, jak nasze, ale płyciutkie morze trzcin, rodzaj rozlewisk, które nawet dzieci mogły przejść spokojnie brodząc.
Tydzień później uczony ponownie znalazł się w tym samym gronie.
– A dziś za co tak gorąco wielbicie Boga?
– Bo właśnie przeczytaliśmy, że w tak płytkiej wodzie, jak mówiłeś tydzień temu, Bóg utopił faraona i jego wojsko…
To dowcip. Są jeszcze piękne legendy. Jedna z nich utrzymuje, że Izraelici bali się wejść w otwarte przez Mojżesza morze. Ci z pokolenia najmłodszego Beniamina wyskoczyli na suche dno. Ale ci z pokolenia zacnego Judy zaczęli rzucać w nich kamieniami, że natychmiast mają stamtąd wyjść, bo się to źle skończy. Dopiero kiedy Mojżesz sam wkroczył w korytarz miedzy wodami, ludzie poszli za nim.
Inna legenda opowiada, że tych ścieżek po suchym dnie zrobiło się dwanaście. Po jednej dla każdego pokolenia. Plemiona szły obok siebie i spoglądali nawzajem na siebie przez okna w murach wody, co zastygła niczym okrzepła lodem.Przejście Narodu Wybranego przez Morze Czerwone upamiętnia każdy tradycyjnie zbudowany kościół. Przy drzwiach wisi na ścianie kropielnica z wodą. Zanurzamy dłoń i wydaje nam się, że ściana jest z wody. Wchodzimy do środka. Kroczymy wzdłuż ławek i wysokich ścian. Identycznie jak Izraelici przez suche dni morza. Ściany kościoła upamiętniają mur z wód po prawej i po lewej stronie.
Tę symbolikę psuje, niestety, covid, który zamordował kropilnice i współczesna „architektura” „sakralna”, która w znakomitej większości przypadków zamyka nas w przestrzeni przypominającej nocnik z oknami, w którym ktoś mieszał farbę.