Niechciana wizyta


Do tej pory papież przybywał do Ojczyzny z olimpijską regularnością – co cztery lata.

Był więc w 1979, 1983, 1987 i 1991 roku. Ta ostatnia pielgrzymka miała charakter dwuetapowy. Objęła czerwcową wizytę w wyznaczonych diecezjach i przewodniczenie Światowym Dniom Młodzieży na Jasnej Górze w sierpniu. Wizyta Jana Pawła II w Skoczowie w 1995 roku przydarzyła się III Rzeczpospolitej jako coś w rodzaju zła koniecznego.

Czym papież się naraził?
Wtrącaniem się w polskie sprawy. Dwa lata wcześnie rozpoczął się proces zagospodarowywania – cytując Tischnera – nieszczęsnego daru wolności. Zmieniła się sytuacja polityczna i gospodarcza. Wydawało się, że partyjność odchodzi w niebyt, a standardy narodowe będzie od teraz dyktować ruch społeczny „Solidarność”. Wkrótce jednak okazało się, że nie da się budować demokracji na ruchu społecznym. Nie ma demokracji bez partyjności. A realność partyjną można zbudować tylko i wyłącznie mając do dyspozycji tło w postaci wrogich elementów, najlepiej o charakterze totalnym – pod tym względem sytuacja i dziś wydaje się być znakomicie aktualna.
Po 1989 roku zaczęto szukać wroga demokracji w rzekomym nacjonalizmie, szowinizmie i klerykalizacji. Nowo powstałe elity postawiły sobie za zadanie obronę ciemnych mas przed tego rodzaju wszeteczeństwem. Tymczasem podczas pielgrzymki w 1991 roku Jan Paweł II położył na ambonie Dekalog. I podczas kolejnych homilii, w prorockim uniesieniu, zaczął wytykać Polsce – elitom i ludowi – sprzeniewierzenie się odwiecznie żywej tradycji i kulturze chrześcijańskiej.
– Postulat neutralności światopoglądowej jest słuszny głównie w tym zakresie, że państwo powinno chronić wolność sumienia i wyznania wszystkich swoich obywateli, niezależnie od tego, jaką religię lub światopogląd oni wyznają. Ale postulat, ażeby do życia społecznego i państwowego w żaden sposób nie dopuszczać wymiaru świętości, jest postulatem ateizowania państwa i życia społecznego i niewiele ma wspólnego ze światopoglądową neutralnością – mówił Jan Paweł II w Lubaczowie 3 czerwca 1991 roku.
Dalej było jeszcze o świętowaniu dnia pańskiego, o jedności i trwałości małżeństwa, o poszanowaniu życia nienarodzonych.
Ledwie papieski samolot oderwał się od ziemi, wybuchła fala komentarzy. W zasadzie wszystkie sprowadzały się do jednego: oto elity ustaliły credo oświeconego i nieograniczonego konsumowania wszelkich dostępnych dóbr, a papież znalazł się w tym credo niczym Piłat, psując wizerunek wpajanych przekonań odwoływaniem się do tradycyjnych wartości i norm. Papieska katecheza o Dekalogu, w której zabrakło rozmywającego rzeczywistość kultu wolności i tolerancji, była katalizatorem, przyspieszającym dążenie do laicyzacji. Zaczęto upowszechniać przekonanie, że wiara powinna być jak najskrzętniej ukrywaną, osobistą sprawą każdego obywatela, a miejscem Kościoła winien stać się margines. Narzędziem stało się obśmiewanie i obrażanie uczuć religijnych, wysyłanie księży na Księżyc i dowalanie „czarnym”.

Nikt papieża nie zaprosił
Pielgrzymka w 1991 roku przeszła do historii. Nadchodził rok 1995. Wypadałoby Jana Pawła II znów zaprosić do ojczyzny, żeby tradycji stało się zadość. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Cisza w sprawie organizacji papieskiej pielgrzymki panowała zarówno w kręgach świeckich jak i kościelnych. Próżno było czekać, że w gabinetach doradczych premiera Oleksego, prezydenta Wałęsy albo prymasa Glempa ktoś przypomni o upływającym interwale. Trwały walki o ratyfikację konkordatu, zakres ustawodawstwa aborcyjnego i wpisanie lub pominięcie wartości chrześcijańskich w konstytucji. Janem Pawłem II nikt nie zaprzątał sobie głowy. Być może w sposób zamierzony i programowy. Żeby znów z czymś nie wyskoczył, jak słoń w składzie porcelany.
Kiedy elity odwracają wzrok, swoje pięć minut mają zwykli ludzie. Zmowę odgórnego milczenia przerwał biskup Tadeusz Rakoczy, który wraz z lokalnymi samorządami Skoczowa, Bielska-Białej i Żywca na początku 1995 roku wystosował zaproszenie do Stolicy Apostolskiej. Zapewne nieprędko, a może nawet nigdy nie dowiemy się, czy sam wpadł na ten pomysł, czy też inspiracja wyszła ze strony papieża lub jego otoczenia. Wizytę zaplanowano tak, by odbyła się przy użyciu przede wszystkim sił własnych, skromnymi środkami. Zbudowano jeden, dość siermiężny ołtarz na błotnistej łące w Skoczowie oraz niewielkie podwyższenia w Bielsku-Białej i Żywcu. Tysiące ludzi stało na trasie przejazdu kolumny papieskiej. To byli głównie mieszkańcy mijanych miejscowości.
Uczestników Mszy świętej zwołało głównie Radio Maryja, na wyraźną prośbę biskupa Rakoczego nawołując słuchaczy do udziału w spotkaniu z papieżem. To był później jeszcze jeden asumpt do tego, by tej wizyty nie traktować poważnie. W wielu zestawieniach pontyfikatu nie mówi się o niej, jako o pielgrzymce apostolskiej, określając ją mianem prywatnej wizyty. Bagatelizowano homilię papieską, pomijano milczeniem dramatyczny apel o liczenie się z sumieniem.

– Ubolewam nad tym, że papież jest źle informowany, że przedstawia mu się sprawy w sposób stronniczy i potem jego wypowiedzi, zamiast być zarzewiem zgody, mogą stać się zarzewiem konfliktu – grzmiał w jednym z wywiadów marszałek sejmu Aleksander Małachowski.
Do zaproszenia papieża nie przyłączył się Episkopat. Podejrzewam, iż większość z biskupów potraktowała sprawę, jako zupełnie prywatną sprawę biskupa Rakoczego, w którą nie należy się mieszać ani angażować. Kiedy ogląda się nakręcony amatorską kamerą film z pobytu Jana Pawła II w Bielsku-Białej, widać na nim prymasa Glempa, który chodzi ze spuszczoną głową, z dala od papieża, miejscowych księży i samorządowców, jakby w betonowych płytach szukał odpowiedzi na pytanie „co ja tutaj robię?” Oleksy i Wałęsa są na Kaplicówce, bo nie wypada nie być. Papież poświęcił im krótką chwilę osobistej rozmowy dopiero w Bielsku-Białej. Wyglądało to trochę jak Golgota – z Ukrzyżowanym między dwoma łotrami.

Papież im dokopał
Nie było owijania w bawełnę. Papież wytoczył nielichą armatę i pełnym kalibrem uderzał w tworzący się system:
– Wbrew pozorom, praw sumienia trzeba bronić także dzisiaj. Pod hasłami tolerancji w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia. Bracia i siostry! Czas próby polskich sumień trwa!
Na skoczowskiej, błotnistej łące zrobiło się cicho. Oleksy spuścił wzrok. Wałęsa kiwał głową. Nie wiadomo: z wrodzonej gracji czy politowania. To były ostatnie miesiące jego prezydentury. Protokołowi dyplomatycznemu z trudem udało się wytłumaczyć Wałęsie, że nie może oficjalnie przywitać Jana Pawła II, bo władze państwowe go oficjalnie nie zaprosiły, wskutek czego Stolica Apostolska postawiła sprawę jasno i kategorycznie: wszystko odbędzie się według formuły wizyt prywatnych, bez głosów kogokolwiek z oficjeli.
A papież w Żywcu postawił kropkę nad „i”, mówiąc o potrzebie dawania świadectwa Chrystusowi w odpowiedzi na budzące się tendencje do „programowej laicyzacji społeczeństwa, ataków na Kościół, ośmieszania wartości chrześcijańskich”.

Sprawa wielkiej wagi.
Media świeckie nie kwapiły się komentować słów Jana Pawła II. Politycy wyśmiali papieża: że opuścił Polskę blisko dwie dekady temu, że nie zna sytuacji, nie wie, co tu się teraz dzieje, jak to wszystko wygląda. Rzecznik klubu parlamentarnego SLD Zbigniew Siemiątkowski poszczekiwał, iż papieskie wypowiedzi zawierały „wiele krzywdzących i rozmijających się z prawdą elementów”. Środowiska laickie skamlały, że nie darują mu tego, co powiedział na Podbeskidziu. I że nie ma prawa traktować spraw Polski, jak własnych. W obronie papieża nikt specjalnie nie stanął.
Z czasem katolickie media zaczęły bębnić nieco donośniej na temat skoczowskiej pielgrzymki. Objawia się to głównie w zawyżonych statystykach, które utrzymują, że z papieżem spotkało się pół miliona wiernych. Chyba łącznie z telewidzami. Ponieważ w miejscach spotkania można było się doliczyć pewnie niewiele ponad połowę tej kwoty. I choć w wymiarze lokalnym pamięć o papieskiej wizycie nie słabnie, jej historyczne znaczenie jest niebagatelne.
Skoczów załamał olimpijski rytm papieskich wizyt. Opamiętanie przyszło dwa lata później. W roku 1997 władze i Episkopat wystąpiły z oficjalnym zaproszeniem. Skutkiem tej wizyty, czymś w rodzaju rekompensaty za obojętność czy wrogość AD 95, była ratyfikacja Konkordatu przez polski parlament, pięć lat po jego podpisaniu. Czkawką historii odbija się fakt, że dokumentu tego nie sygnował paradujący z Częstochowską Panienką w klapie marynarki Wałęsa, apostoł pluralizmu, ale jego następca Kwaśniewski. Potem Jana Pawła II zaproszono jeszcze w 1999 roku, przywracając pierwotny rytm wizyt co cztery lata (91, 95 i 99). Ostatnia wizyta, pewnie z obawy o kondycję i stan zdrowia papieża, miała miejsce w roku 2002. Jan Paweł II zdążył jeszcze objechać ojczystą ziemię z katechezami o ośmiu błogosławieństwach i o sakramentach świętych. Ale kto je dziś pamięta, choć przecież wszyscy – od góry do dołu i z lewa do prawa – odwołują się do nauczania Jana Pawła II?
Przy okazji stulecia urodzin papieża jeden z moich znajomych zapytał:
– Ciekawe, czy znajdzie się ktoś, kto odpowie na pytanie, co się Janowi Pawłowi II nie udało.
– Myśmy się nie udali – pomyślałem.