Biblijny rzeczownik: ŚLINA

W zasadzie to nie jest rzecz, ale – bo ja wiem? – substancja. Ale ponieważ człowiek czasem plecie, co mu ślina na język przyniesie, więc… kilka słów o ślinie. Czymkolwiek by nie była.

Dwukrotnie Jezus używa śliny do uzdrowień. W pierwszym przypadku poślinionym palcem dotyka języka człowieka głuchoniemego (Mk 7,33). W drugim – spluwa, miesza ślinę z ziemią i w ten sposób spreparowanym błotem maże oczy niewidomego (J 9,6).

Chrześcijanie pierwszych wieków używali śliny do opluwania posągów pogańskich bożków. Strzykali śliną dookoła również w tym celu, aby opędzić się od demonów. Te nieco niesmaczne zwyczaje weszły nawet na pewien czas do liturgii chrzcielnej. Kapłan udzielający chrztu, w ramach obrzędów dopełniających, dotykał poślinionym palcem uszu i nozdrzy katechumena. Oczywiście gest ten traktowano symbolicznie, dla podkreślenia mocy chrztu, który daje łaskę w zmaganiach z siłami zła.

Skoro o symbolach mowa: ślina uchodziła za obraz mądrości. Wiązano to skojarzenie z uzdrowieniem głuchoniemego: Jezus, dotykając śliną jego języka, sprawia że ów człowiek nie tylko może mówić, ale także konkretnie ma coś do powiedzenia. Ślina spływa z głowy na język – tłumaczono – a więc w niej kryją się owoce naszych myśli. Stąd także powiedzenie o mówieniu, a raczej pleceniu tego, „co ślina na język przyniesie”.

Plucie i opluwanie wyrażało pogardę i odrzucenie, symbolizowało pozbywanie się złych myśli, jak również szacunku dla rzeczy, idei lub osób. Sam Jezus doświadczył opluwania podczas szyderczych tortur, jakich dopuścili się wobec niego żołnierze, którzy „bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając oddawali Mu hołd” (Mk 15,19). Ślina, a właściwie plwociny, znalazły się zatem w zestawie tzw. Arma Christi – „narzędzi” Męki Pańskiej. Umieszczano usta, które wyrzucają jakiś obłoczek lub krople, na wizerunkach przedstawiających także bicz, ciernie, gwoździe, drabinę, młotek, obcęgi, a nawet zaciśniętą dłoń, która trzyma kępkę włosów wytarganych z brody Jezusa.

Ślinę kojarzono nie tylko ze znakiem pogardy, ale także z procesem sanacji. Zwierzęta wylizują zranione, obolałe miejsca. Śliny używają także do zabiegów higienicznych. Znawcy mówią, że kot nie jest czysty, tylko wylizany. To dało asumpt do traktowania śliny jako substancji leczniczej. Jako okład na rany stosowano zagnieciony ze śliną i pajęczyną kawałek chleba („Potop” Sienkiewicza się przypomina i stary Kiemlicz).

Onegdaj plucie było plagą. Dużo by opowiadać. Niech za przykład posłuży cytat z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. Doś długi. Ale nie mogłem się oprzeć. Miłej lektury:

Mniej więcej po godzinie przyszedł stary siwy pan, o prostej postawie i surowym spojrzeniu.
Cała jego postać była wyrazem uporu i złości. Patrzył przed siebie tak, jakby go losy wysłały, aby zniszczyć naszą nędzną planetę i
zatrzeć jej ślady we wszechświecie. Mowa jego była szorstka, sucha i surowa:
— W domu? Do kawiarni poszedł? Mam czekać? Dobrze, będę czekał do samego rana. Na kawiarnię to ma, ale długów płacić mu
się nie chce. To ci ksiądz, tfu, do diabła!
Splunął na podłogę.
— Proszę pana, niech pan tu nie pluje — rzekł Szwejk spoglądając na obcego pana z dużym zainteresowaniem.
— Jeszcze raz splunę, o tak — rzekł z naciskiem uparty surowy pan spluwając po raz drugi na podłogę. — Że też mu nie wstyd!
Wojskowy kapelan! Hańba!
— Jeśli pan jesteś człowiekiem wykształconym — napominał go Szwejk — to niech się pan odzwyczai pluć w cudzym mieszkaniu.
Czy może zdaje się panu, że jak jest wojna światowa, to już zaraz może pan sobie pozwalać na wszystko? Powinien pan
zachowywać się przyzwoicie, a nie jak jakiś obwieś. Trzeba postępować delikatnie, mówić przyzwoicie i nie poczynać sobie jak
jaki drab. Widzicie go, zgłupiałego cywila!
Surowy pan powstał z krzesła, zaczął się trząść z oburzenia i krzyczał:
— Jakim prawem ośmielasz się pan mówić, że nie jestem przyzwoitym człowiekiem? Cóż więc jestem w takim razie? Mów pan…
— Jesteś pan gówniarz — odpowiedział Szwejk patrząc mu prosto w oczy. — Plujesz pan na podłogę, jakbyś pan siedział w
tramwaju, w pociągu albo w innym lokalu publicznym. Zawsze się dziwiłem, na co są te karteczki z napisem, że na podłogę pluć
nie wolno, a teraz widzę, że to dla pana. Pewno muszą pana już wszędzie dobrze znać.
Surowy pan czerwienił się i bladł na przemian, i starał się odpowiedzieć potokiem wyzwisk pod adresem Szwejka i feldkurata.
— Skończyłeś pan? — zapytał Szwejk spokojnie (gdy z ust gościa padły ostatnie słowa: „Obydwaj jesteście gałgany!” „Jaki pan,
taki kram!”). — Czy może chce pan jeszcze jakoś uzupełnić swoje słowa, zanim spadnie pan ze schodów?
Ponieważ surowy pan był już tak dalece wyczerpany, że na myśl nie przyszło mu żadne obelżywe przezwisko, więc milczał.
Szwejk zrozumiał to milczenie po swojemu, że na uzupełnienie wyzwisk nie ma co czekać. Otworzył więc drzwi, ustawił w nich
surowego pana twarzą ku sieni i — takiego shoota nie byłby się powstydził najlepszy gracz najlepszego międzynarodowego
zespołu piłki nożnej.
Za surowym panem spadającym ze schodów leciały słowa Szwejka:
— Na drugi raz, jak się pójdzie z wizytą do porządnych ludzi, to trzeba zachowywać się przyzwoicie.
Surowy pan długo chodził pod oknami, czekał na kapelana. Szwejk otworzył okno i przyglądał mu się.
Wreszcie gość doczekał się powrotu gospodarza, który wprowadził go do pokoju i wskazał mu krzesło obok siebie.
Szwejk bez słowa przyniósł spluwaczkę i postawił ją koło gościa.
— Co wy robicie, Szwejku?
— Posłusznie melduję, panie feldkurat, że już miałem z tym panem nieporozumienie z powodu plucia na podłogę.
— Opuśćcie nas, Szwejku; mamy do załatwienia sprawy osobiste.
Szwejk zasalutował i rzekł:
— Posłusznie melduję, że pana feldkurata opuszczam.
Poszedł do kuchni, a w pokoju toczyła się tymczasem bardzo interesująca rozmowa.