Wypluj to, łajzo

Do miana Ryby Świętego Piotra pretendują aż trzy gatunki upłetwionych mieszkańców głębin.

🐟 Wszystko zaczęło się od gości ze Skarbówki, którzy zaczęli rozpytywać, czy Jezus płaci podatki (Mt 17,24nn). W tamtych czasach Izraelici zobowiązani byli do uiszczania dwóch rodzajów danin: państwowych (cesarskich) i religijnych. Cesarskie – póki co – darujmy sobie. A religijne? Każdy mężczyzna, który skończył 20 lat, co roku musiał uiścić na rzecz Świątyni w Jerozolimie podatek w wysokości koszernego, żydowskiego jednego sykla srebra. Była to równowartość dwóch greckich, pogańskich a więc niekoszernych drachm lub jednego rzymskiego denara, czyli jednej roboczej dniówki. Nie był to podatek narzucony przez kapłanów, ale dobrowolnie podjęty przez Izraelitów w V wieku przed Chrystusem, za czasów Nehemiasza (Ne 10,29nn). Zebrane w ten sposób ofiary miały służyć utrzymaniu miejsca kultu, organizacji świąt oraz składaniu ofiar za cały Naród – trochę analogicznie do naszej Mszy za parafian.

Tilapia.

🐟 Podatku nie musieli płacić ubodzy, żebracy oraz – hm – włóczędzy, czyli ci, co nie mieli swojego domu. A właśnie kimś takim był… Jezus. Goście ze świątynnej skarbówki nie oskarżyli Jezusa, że nie płaci podatków (niektórzy kaznodzieje tak komentuję ten fragment). Oni tylko spokojnie pytają Piotra, czy Jezus zapłaci. Widocznie dowiedzieli się od ludzi, że Jezus gości w Kafarnaum, w domu Piotra, nie jest tutaj „zameldowany na stałe”, więc jak oni mają Go potraktować? W ogóle historia z tymi ze „skarbówki” jest taka, że oni, niczym inkasenci, obchodzili wszystkie miasta i wioski i zbierali daninę świątynną bezpośrednio. Robili to na przełomie miesięcy Adar i Nissan – czyli ostatniego i pierwszego miesiąca roku. Jezus nie wzdraga się prze uiszczeniem opłaty, tylko tłumaczy, że Świątynia, to w gruncie rzeczy Dom Ojca, a więc i Jego Dom. Zatem płacenie tego podatku, to trochę tak, jakby Jezus samemu sobie dawał kieszonkowe.

🐟 Zachwyca historia z rybą nadziewaną srebrem. Jezus każe Piotrowi wziąć „wędkę” (Biblia Tysiąclecia), chociaż prawdopodobnie chodzi o zwykły sznurek z haczykiem i przynętą na końcu. Piotr ma pójść, ułowić i znaleźć w pyszczku ryby statera – rzymską monetę, wartą cztery drachmy. Akurat tyle wynosi podatek świątynny za dwóch – Jezusa i Piotra. Przy okazji: praktykowanym zwyczajem było opłacanie daniny świątynnej przez bogatszych również za ubogich. Był to rodzaj swoistej jałmużny. Poborcy ze „skarbówki” przyjmowali każdą walutę, niekoszerną też, a potem sobie ją wymieniali na koszerne sykle.

🐟 Gdyby dziś, podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej, zapytać o rybę św. Piotra, oczywiście wszyscy wskażą na tilapię. To jeden z najbardziej popularnych gatunków, żyjących w Jeziorze Galilejskim, także w okolicach Kafarnaum. Jedzie się na obiad do kibucu, na pierwsze danie jest sałatka warzywna, a na drugie smażona tilapia z frytkami. Gdy idzie o tilapię, prawie zupełnie pasuje do okoliczności. Rybka składa jajeczka. Kiedy wykluwają się z nich maleńkie tilapie, mamie je wciąga do „ust”, a właściwie do czegoś w rodzaju worka czy pęcherza, gdzie ten narybek sobie bezpiecznie rośnie i dojrzewa. Tilapia, to taki trochę podwodny kangur jest. Ale kiedy bractwo jest już duże, mama próbuje się tego tałatajstwa pozbyć: wynocha, na swoje! Ponieważ młodzież bywa uparta, matka podnosi z dna kamyk, albo jakiś inny, niewielki i krągły przedmiot – może to być na przykład moneta, chociaż Jezioro Galilejskie, to nie jest fontanna Di Trevi i nikt tam kasą nie szasta. Od tego przedmiotu robi się w matczynej gębie ciasno i potomstwo zmuszone jest opuścić ów wyjątkowy inkubator. A więc znalezienie pieniążka w pysku ryby tego gatunku jest co najwyżej kwestią niezwykłego szczęścia, a nie cudem przekraczającym prawa natury. Dodam jeszcze, że nigdy – rozkoszując się tilapią w kibucowej restauracji – nie miałem okazji znaleźć żadnej większej kasy, nie licząc małego pieniążka o nominale jednego szekla (złoty czterdzieści na nasze), którego w niektórych restauracja kucharze wciskają czasami do jakiejś ryby w grupie dla uciechy, ale i tak mają to wliczone w cenę.

Brzana

🐟 Z tilapią wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że jej nie da się złowić… na wędkę. Bo tilapia żre plankton. I nie ma takiej przynęty na haczyku, którą tilapia by się zainteresowała. Tilapie łowi się wyłącznie siecią. Natomiast na robaka albo jakąś małą rybkę nadzianą na haczyk chętnie skusi się żyjący w Jeziorze Galilejskim drapieżnik pod tytułem brzana. Tylko, że brzana nie włóczy się po dzielni w kasą w gębie.

🐟 Jakby problemów było mało, mamy jeszcze rybkę, którą nazywa się piotroszem albo paszczakiem, właśnie na cześć tego, że jej przypisuje się także tytuł Ryby Świętego Piotra i to w jej paszczy miałby apostoł znaleźć podatkowego statera. Niemal wszystko mówi, że to nieprawda. Piotrosz nie pływa z niczym w ustach. Piotrosza nie da się złowić na wędkę. Dość przypadkowo trafia do sieci przy okazji połowów na inne gatunki. A w dodatku jest rybą morską i w słodkiej wodzie, a taką wypełnione jest Jezioro Galilejskiej – nie ma szans na przeżycie. Dlaczego zatem skojarzono ją z fiskalną historią? Bo ma na boku ciemną plamę, która wygląda jak odcisk ludzkiego kciuka. Utarło się zatem przekonanie, że Piotr złowił piotrosza, silną dłonią ujął rybią talię, a następnie potrząsając i ściskając miał zażądać: wypluj to, łajzo! Mając na myśli oczywiście żywą gotówkę.

Piotrosz albo paszczak z odciskiem Piotrowego kciuka na boku.

🐟 Kwestii Ryby Świętego Piotra z całą pewności nie rozstrzygniemy, niech więc już ta tilapia zostanie. Zastanawiam się jedynie, czy historia z rybą Piotrową zainspirowała wyobraźnię ludową do ułożenia pięknej historii o złotej rybce, spopularyzowanej najpierw przez braci Grimm, a następnie poskładanej w rymy piórem Aleksandra Puszkina?