Patrz!

Napatrzyłem się w drewnianym kościele w Lachowicach.

Najbardziej lubię zapatrzeć się w wieczną lampkę. Babcia przyszła z wnuczkiem do pustego kościoła. Wyjęła różaniec, zaczęła odmawiać. Malec się niecierpliwił.
– Babciu, a po co jest to czerwone światełko tam? – wskazał wieczną lampkę?
– Ono daje sygnał „STOP”: zatrzymaj się, zostań tu na chwilę, żeby się pomodlić…
– Aha – ucieszył się wnuczek. – To znaczy, że gdy zmieni się na zielone, będziemy mogli już iść do domu?

Wieczna lampka – to krzew gorejący, który płonie, ale się nie spala (Wj 3,2). Anioł Pański ukazuje się w nim i woła każdego po imieniu: „Mojżeszu, Mojżeszu! Nie zbliżaj się tu. Tylko patrz. I zdejmij buty, bo ziemia, na której stoisz jest święta”.

Kiedy wchodzę do kościoła, nie potrafię się powstrzymać, żeby nie patrzeć. W suficie widzę niebo, a w podłodze ziemię, które Bóg stworzył na początku (Rdz 1,1). W podłodze widzę jeszcze suche dno morza, po którym Izraelici uciekali z Egiptu. A ściany to są te mury wód po lewej i po prawej stronie (Wj 14,22). Przejście między ławkami, to wąska droga życia (Mt 7,14).

Szukam wzrokiem chrzcielnicy. Często jest z kamienia. Na pamiątkę „Źródła Miriam” – skały, z której Mojżesz dobył wodę na pustkowiu (Wj 17). Skała oderwała się potem od góry, toczyła przed błądzącym po pustyni ludem przez czterdzieści lat, aż zniknęła w wodach Jordanu, gdy Izrael przekraczał ją, wchodząc do Ziemi Obiecanej. Liczę jeszcze, czy chrzcielnica ma ośmiokątną pokrywę na pamiątkę ośmiorga (Noe z synami i ich żony – Rdz 7,13), uratowanych z wód Potopu na pokładzie arki. Boki ambony też sobie liczę. Czy też jest ich osiem, na pamiątkę Ośmiu Błogosławieństw, które rozpoczynają Kazanie na Górze (Mt 5).

I ołtarz oglądam, czy stoi na wzniesieniu takim, że trzeba pokonać kilka schodków, imitując wspinanie się na górę. Ołtarze budowało się zawsze na górze. Noe zbudował ołtarz dla Pana na górze, gdzie osiadła arka (Rdz 8,20). Na górze Moria Abraham zbudował ołtarz, by ofiarować swojego syna Izaaka – choć jego zastąpił w ostatniej chwili baranek (Rdz 22,9). Na górze Mojżesz zbudował ołtarz po zwycięstwie nad Amalekitami (Wj 17,15). Ołtarz Eucharystii był w izbie na górze (Mk 14,15). I ołtarz krzyża też był na górze (J 19,17).

Czuję się w kościele, jak w niebiańskim blokowisku. Święta Anna z córką Maryją i wnukiem Jezusem – jak każda starsza pani – siedzi w „oknie” swojego ołtarza i nie przeoczy nikogo, kto tu wchodzi. W innym „oknie” święty Józef: wrócił z roboty, Jezusa wziął na ręce i pokazuje mu „zobacz, kto do nas przyszedł?”. I wszyscy apostołowie dookoła, a najbliżej ołtarza Piotr i Paweł. I święty Sebastian, co wygląda jak szaszłyk, taki poprzeszywany strzałami – patron od zarazy, zwłaszcza cholery w połowie XIX wieku. I biskupów paru by się znalazło: nasi – Wojciech z wiosłem i Stanisław z pastorałem – tudzież obcy – Mikołaj z książką, czasem jeszcze jakiż Ambroży, Hieronim albo Augustyn się trafi.

Janek Chrzciciel, obowiązkowo na chrzcielnicy, który głowę Jezusa z miski albo z muszelki polewa. Już nie w oknach, ale po bokach niejednego ołtarza stoją w dalmatykach Wawrzyniec i Szczepan. Wawrzek kratę metalową trzyma, na której go oprawcy upiekli, a Szczepan kamienie – bo go ukamienowali. I obaj mają zielone gałązki. To znak męczeństwa.

Lubię jeszcze te drzwi w kościele, przez które żaden człowiek się nie przeciśnie. Drzwi do tabernakulum. Jak wschodnia brama świątyni (Ez 44,1) – zamknięta dla ludzi, bo przez nią przeszedł Pan. Kiedy widzę tabernakulum, to tak, jakbym schodził z Góry Oliwnej i zatrzymał się w połowie drogi. Naprzeciw jest wschodni mur Jerozolimy. A w nim brama – cóż, że podwójna, gdy… zamurowana. Bramę nazywają Złotą. Jak drzwi do tabernakulum. Przez nią wjechał do miasta w Niedzielę Palmową Pan Jezus. Potem ją zamurowano. Wszyscy wierzą, że gdy Mesjasz przyjdzie na świat, tą bramą wejdzie do Jerozolimy. A my ją mamy w każdym kościele.

Bywałem ostatnio w zbudowanym w drugiej połowie XVIII wieku drewnianym kościele w Lachowicach, na trasie z Żywca i Jeleśni do Suchej Beskidzkiej. Widziałem to wszystko.