Język aniołów to „łał!”, „och!”, „jea!”, „hurra!”, a nawet „wiwat!” lub „brawo!”

Tak przy okazji, co to znaczy: ALLELUJA?

😌 Poniekąd „alleluja” nie znaczy nic. To takie trochę „łał!”, „och!”, „jea!” albo „hurra!”.

😌 Jasiowi urodził się braciszek. Kiedy mama wróciła z nim ze szpitala i położyła w łóżeczku, Jaś pochylił się nad słodko śpiącym niemowlakiem i szepnął mu do ucha:
– Powiedz mi zaraz, jak wygląda Pan Bóg. Bo niedługo zapomnisz.
I za jakiś czas brat Jaśka zaczął opowiadać, jak wygląda Pan Bóg:
– A gugu…, baaa…, mma…
Ale nikt go nie rozumiał. Bo brat Jaśka był jeszcze mały i potrafił mówić jedynie językiem aniołów. Dopiero po jakimś czasie, jak każde dziecko, zaczął się uczyć języka ludzi. Ale wraz z nauką języka ludzi, zapominał języka aniołów. I zapominał, jak wygląda Pan Bóg.

😌 W Biblii „alleluja” pojawia się 28 razy, tylko w Psalmach i w Apokalipsie. I nigdzie nie zostało przetłumaczone. Dlaczego? Bo to słowo nie w jakimkolwiek języku ludzkim, ale w języku anielskim. Byliście kiedyś na ślubie? Słyszeliście ten piękny hymn o miłości św. Pawła (1 Kor 13): „gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał…”. No, to „alleluja” jest właśnie w tym języku – w języku aniołów.

😌 Dobrze, bo zaraz obruszą się znawcy. „Alleluja” pochodzi od hebrajskiego czasownika „halal” – „chwalić”. „Halelu”, to tryb rozkazujący drugiej osoby liczby mnogiej („wy”), a więc znaczy „chwalcie”. „Jah”, to znowu zdrobnienie od Słowa „Jahwe” (powiedzmy, że tak się wymawiało tetragram JHWH, bo tego też nikt właściwie nie jest pewien, ponieważ to nie jest słowo ludzkie, ani nawet anielskie, ale boskie). Tak więc „alleluja” właściwie powinno się pisać „alleluJa” i znaczy tyle, co „chwalcie Pana”, choć biorąc pod uwagę nastrój tego zdrobnienia „Jah”, ja osobiście byłbym za wersją „chwalcie Tatusia!” (wiem, „Jah”, to nie „Abba”, ale chodzi i ducha, a nie o literę tłumaczenia).

😌 „Alleluja” stosowali w liturgii Izraelici – podczas kultu wokół Arki Przymierza i w liturgii synagogalnej. Słowo to przejęli również chrześcijanie. Stosowali je w liturgii i w życiu codziennym. Tertulian pisze gdzieś, że onegdaj chłopina szedł sobie za pługiem i rytmicznie powtarzał „alleluja”!

😌 W kościele używa się „alleluja” w liturgii, w śpiewie przed Ewangelią, przy niektórych psalmach i antyfonach w okresie wielkanocnym, przy formule „Idźcie w pokoju Chrystusa” w Oktawie Zmartwychwstania i w Zesłanie Ducha Świętego oraz w brewiarzu.
Dawno, dawno temu w liturgii był obrzęd „pożegnania alleluja”. Odprawiano go w niedzielę Siedemdziesiątnicy – czyli 10 tygodni przed Wielkanocą. Bo obchodzono wówczas 30 dni Przedpościa i 40 dni Wielkiego Postu – razem 70 dni na pamiątkę 70 lat Niewoli Babilońskiej (kto dziś pamięta takie historie?). Podczas nieszporów przed niedzielą Siedemdziesiątnicy po raz ostatni śpiewano „alleluja”. A potem już nie wolno było. Dopiero podczas liturgii Wigilii Paschalnej. Kto był na takiej liturgii, słyszał, jak przed Ewangelią ksiądz śpiewał takie przeciągłe „Alle-eeeee-eee…luuu-ia!” (to dość trudne jest, niektórzy księża nie umieją i ubaw z tego śpiewu jest po pachy). Dopiero potem kantor śpiewa psalm z refrenem „alleluja”. To właśnie to długie „alleluja” śpiewane przez księdza jest tym dawnym powitaniem „alleluja” po 70 dnia przerwy.

😌 „Alleluja” kojarzy się z pojawiającą się w psalmach zachętą: „wykrzykujcie na cześć Pana”! (Ps 47, Ps 81, Ps 100). Co mamy wykrzywiać? Cokolwiek. Nawet to „łał!”, „och!”, „jea!” albo „hurra!”, a nawet „wiwat!” lub „brawo!”. Byle na chwałę Pana. Do tego właśnie zachęca „alleluja”.