Wiadomo – z Rzymu. Tak nazywano triumfalny wjazd cesarza do stolicy, albo innego dostojnika do jakiegoś miasta.
Adventus odbywał się często po wyborze albo zdobyciu władzy przez kolejnego cesarza – oznaczał wówczas akceptację ludu, celebrację jego obecności i objęcie miasta błogosławieństwem cesarskim. Ceremonię organizowano także wobec triumfalnego powrotu władcy po zwycięskiej bitwie lub całej kampanii.
Największy wpływ na chrześcijaństwo wywarł Adventus Konstantyna Wielkiego po zwycięstwie nad konkurentem – Maksencjuszem – w bitwie przy Moście Mulwijskim. To przed tą bitwą Konstanty miał wizję krzyża (albo greckich inicjałów Jezusa Chrystusa – połączonych liter X i P). Od czasu Konstantyna kolejne Adventusy cesarskie kojarzono z triumfalnym wjazdem Jezusa do Jerozolimy. Po uwolnieniu chrześcijaństwa Adventusy organizowano także biskupom oraz sprowadzanym do miasta relikwiom.
Adventus poprzedzało posprzątanie i przystrojenie miasta, od drogi i bram poczynając. Nierzadko budowano specjalne bramy powitalne. Ceremonia zaczynała się od tego, że mieszkańcy albo ich przedstawiciele wychodzili naprzeciw przybywającego władcy. Jak daleko? To zależało od rangi witanego przybysza – im wyższa, tym dalej wychodzono. I u nas zachował się taki zwyczaj nawet chyba do dziś na Podhalu, że gdy biskup przybywa, wyjeżdża mu naprzeciw banderia konna i asystuje przy wjeździe do wsi.
Po spotkaniu zaczynały się śpiewy, peany i oracje na cześć przybysza. Wygłaszano panegiryki, grano i tańczono, trupy teatralne dawały popisy. Orszak nawiedzał świątynie, jeśli znalazły się jakieś po drodze. A po wkroczeniu do miasta rozpoczynała się uczta.
„Adventusem” nazywano też pamiątki ukazujące się z tej okazji, jak choćby okolicznościowe medale czy monety bite na cześć bohatera uroczystego przybycia. No tak, od tego trzeba było zacząć – samo słowo „Adventus” oznacza po prostu „przybycie”. Po grecku mówiono „apantesis”. To z kolei znaczy dosłownie tyle, co eskorta. Właśnie tak, jak ta nasza góralska banderia.