Sen i świnie

Głosimy z kolegą Leszkiem kazanie dialogowane w pierwszą niedzielę Adwentu ’22. Ponieważ czytania są o zbudzeniu ze snu i o czuwaniu opowiadam historię:

W kościele strasznie długie kazanie o piekle. Aż jeden starszy pan się zdrzemnął. W pewnym momencie kaznodzieja podnosi głos:
– Kto chce iść do piekła, niech wstanie! Niech wstanie!
Starszy pan przebudzony ostatnim zdaniem… wstaje jako jedyny. Rozgląda się zakłopotany. I mówi do kaznodziei stojącego na ambonie:
– Przepraszam, proszę księdza, nie wiem o co chodzi, ale zdaje się, że tylko my dwaj się zgłosiliśmy.

Tłumaczę, że nie chodzi i zwykłe przebudzenie, ale o przejście że stanu snu do jawy: pełnej kontroli nad sobą, do podjęcia wysiłku w myśl Izajaszowego „chodźcie, wstąpmy na górę Pana”. Przebudzenie jest rodzajem przemiany.

Leszek to podchwycił i cytuje Liona Feuchtwangera. Ów napisał opowiadanie o Odysie i wieprzach. Trochę pokręcił z Homerową historią, że niby Kirke się w nim zakochała i to ona a nie Hermes dała Odkowi gałązkę do odczarowania towarzyszy podróży, by ze świń na nowo stali się ludźmi. A oni uciekają przed Odysem. Ten w końcu dopada jednego wieprza i odczarowuje go do dawnej postaci marynarza, który ma pretensje, że Odys przemienił go na powrót w człowieka, bo mu dobrze było być świnią. Rzuca się z wysokości, by znaleźć śmierć, bo życie ludzkie jest mu nieznośne.

Ja znowu mówię, że ten Odys, to niespodziewanie figura Jezusa, który gałązkę krzyża dotyka człowieka, co jak syn marnotrawny się ześwinił, żeby na powrót uczynić go człowiekiem.

I tak jest zawsze: z którego miejsca Ewangelii nie zaczniemy, zawsze w jakiejś fajnej literaturce się wyląduje. I w zwykłym życiu.