ZAJĘCZYNOWA OPOWIEŚĆ

Osiatkowany płot za moim oknem może śmiało udawać „ściankę” dla gwiazd miejscowej fauny.

Prężył się na jej tle bażant, snuła się sarenka, pomykał lis, o szpakach, srokach, grzywaczach i dzięciole zielonym, co mieszka po sąsiedzku i dziury w elewacji wydziobuje nie wspominając. Tymczasem do zacnego grona dołączył zając szarak.

Nie wiem, którędy wlazł, bom go zastał kicającego od jednej kępki mleczu do następnej, przekąszającego soczystą zieloność. Spenetrował zaplecze garażu, pobaraszkował na trawniku, by najzwyczajniej w świecie przykicać do zamkniętej bramy i po prostu przecisnąć się między prętami na wolność.

Zajęcza przygoda trwała chwilę. Podobnie, jak w wierszyku zacnego pana Jachowicza:

Wyszedł zając zza krzaka
I udawał junaka.
Wąsy podniósł do góry,
Wzrok nasrożył ponury.
A wtem jakoś z niechcąca
Wietrzyk z krzaczka
Liść trąca…
Patrzą… nie ma zająca!

Wszystkie moje przygody z zającami były krótkie. Wiele lat temu, jeszcze jako szczęśliwy posiadacz białego Kaszlaka (PF126p) przemierzałem w jesiennym, wczesnym wzroku Przełęcz Kocierską, gdy znienacka wbiegł mi taki jeden przed maskę. Nie, do niczego nie doszło. Z tym, że zamiast przebieg na drugą stronę jezdni, uszata łajza poczęła biec wzdłuż, korzystając z jasności świateł (w przypadku „Malucha”, to chyba za dużo powiedziane). Zwolniłem. On też. Stanąłem. Zając zrobił „słupka” i bezczelnie spojrzał w moją stronę, jakby z wyrzutem: jedziesz, albo nie jedziesz? Ruszyłem. On też. I tak kilka razy. W końcu zatrzymałem ów produkt samochodopodobny, uchyliłem okno i wrzasnąłem „pójdziesz, ty?!”. Na co bydle z godnością pokicało w przydrożne krzaki.

Zając szarak jest bytem niezwykle wdzięcznym. Zwłaszcza w sferze kulinarnej. „Zając lubi buraczki!”, takie jest zdanie kucharza – pisał w „Myślach nieuczesanych” Stanisław Jerzy Lec. Jest kilka kulinarnych anegdot zajęczych. Lubię tę o pasztecie zajęczym z dodatkiem koniny. Pytano producenta, w jakich proporcjach ów wyrób łączy mięso zajęcze i końskie. W równych – odpowiedział producent pasztetu – jeden zając na jednego konia.

Zając, choć płochy, bywał w przeszłości przykładem dla zacnych opowieści moralizatorskich. Najjaśniejszym przykładem świeci tutaj mistrze Ezop, który opisuje wyścig zająca i żółwia, niespodziewanie wygrany przez tego ostatniego. A to z tego powodu, iż zając przebiegłszy połowę wytyczonego dystansu stwierdził, że żółw jest tak daleko w tyle, iż on sam może sobie spokojnie drzemkę uciąć, a obudziwszy się i tak zawody wygra. Chwila ocknięcia nadeszła jednak zbyt późno, gdy zaskorupiały konkurent mozolnie linię mety przekraczał a tym samym laur zwycięzcy zdobywał nie rączością, ale wytrwałością i konsekwencją w dążeniu do celu.

Jeszcze inną zacną historię o charakterze terapeutycznym przytacza arcymistrz Mickiewicz. Opisuje bowiem historię szaraka przybitego depresją, z powodu starości. Gdy zrozpaczony zając zmierzał w stronę stawu, by życie swe marne i strachliwe zakończyć „samobojem”, niechcący nadepnął na żabę, co wystraszona spod jego łap, niczym raca w staw wystrzeliła. Niedoszły samobójca rzecz skwitował krótko:

„…Niech nikt nie narzeka,
Że jest tchórzem, bo cały świat na tchórzu stoi;
Każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka,
I swojego zająca, którego się boi”.