Równouprawnienie

Słyszałem dziś w radiu, jak pewna pani zażyczyła sobie, by tytułować ją „naukowczyni”.

Kiedy będę gdzieś głosić kazania lub rekolekcje, proszę do mnie mówić „kaznodziej” albo „rekolekcjonist”. Uważam, że panowie spełniający się w niektórych innych zawodach także powinni domagać się, by tytułować ich odpowiednio: „pediatr”, „logoped”, „terapeut”, „polonist” i – przede wszystkim – „tenpicer”.

Post wraz z komentarzami można znaleźć pod linkiem poniżej.

https://www.facebook.com/20531316728/posts/10154009990506729/

Jako niedoszły polonista (w sumie niewiele brakowało):

1. – na poważnie – dziękuję wszystkim FB Znajomym (w liczbie mnogiej to fajne słowo, bo obejmuje wszystkie rodzaje) za lekturę i głos w sprawie feminatywów. Kwestia ich używania jest identyczna z problemem deklinacji nazwisk – czyli, wbrew lokalnym czy osobistym poglądom i zwyczajom – jak najbardziej jesteśmy na TAK. Jednak pewnych trudności nastręcza tworzenie i brzmienie feminatywów.
Z grubsza licząc jedna trzecia jest spoko (nauczycielka, sprzedawczyni, klientka, koleżanka), jedna trzecia przypomina noszenie modnych, choć niewygodnych butów – są na czasie, ale bolą (ministra, naukowczyni, chirurżka, posełka): trzeba się przyzwyczaić, „rozchodzić” je, choć niektóre i tak będą przez same adresatki odbierane niejednoznacznie (gdy jestem w poradni lub w aptece jakoś ładniej mi powiedzieć „pani doktor” i „pani magister” niż „pani doktorko” i „pani magisterko”).
Jest jeszcze jedna część feminatywów trudnych albo niemożliwych. Weźmy przykład medialny: w redakcjach są sekretarze i sekretarki. Sekretarz redakcji – w bardzo wielu przypadkach kobieta – dba o sprawne i efektywne funkcjonowanie zespołu. Sekretarka natomiast odbiera korespondencję, umawia spotkania, porządkuje papiery itd. Sekretarz – nawet jeśli to kobieta – i sekretarka w tym przypadku to dwa zupełnie różne etaty. Więc dla”sekretarza redakcji” trzeba znaleźć odpowiedni(ą) feminatyw(ę). Jaki? Pozostaje kwestią otwartą.
Oczywiście tego rodzaju trudności nie mogą być argumentem przeciw feminatywom, których powszechność jest pewnie tylko kwestia czasu. Podobnie było z deklinacją: mieliśmy wyrazy, głównie obcego pochodzenia, nieodmienne. Onegdaj siedziało się w kino, słuchało się radio – dziś jest to nie do pomyślenia: filmy ogląda się w kinie, ktoś pracuje w radiu. Ostało się tylko kakao oraz: tabu, alibi, menu, kiwi, salami, tofu, espresso (strasznie dużo tych kulinariów) i taxi, euro, attache, tournee (i tak wszystkich nie wymienię).

2. – z przymrużeniem oka – problemy językowe są stare jak świat. Słyszałem ostatnio, że w kolejnej jaskini nieopodal Morza Martwego dokonano sensacyjnego znaleziska brakującej części kamiennej tablicy Dekalogu. Naukowcy odczytali i przetłumaczyli starożytne inskrypcje i zestawili z dotychczas znanymi fragmentami. Całość brzmi teraz następująco:
„nie” z czasownikami pisze się osobno, na przykład:
nie cudzołóż,
nie zabijaj,
nie kradnij…

😜