Mówiąc o kolosie na glinianych nogach, mamy na myśli coś, co tylko z pozoru jest imponujące – niewiele bowiem trzeba, aby to coś legło w gruzach. I mówimy… Biblią.
Król Babilonii Nabuhodonozor (VII/VI w pne) wierzył w sny. Nic dziwnego, że otoczył się rzeszą tak zwanych „uczonych”, którzy potrafili je tłumaczyć. Choć pewnie lepiej im szło wyciąganie kasy z królewskiego skarbca, skoro pewnego poranka Nabcio oznajmił tej łżeelicie, że tym razem to oni muszą najpierw odgadnąć, co mu się śniło, a następnie to wytłumaczyć. „Uczeni” zwani wróżbitami odparli, że spoko: to znaczy bez problemu objaśnią sen, tylko król musi go opowiedzieć. Bo tak, żeby i sen, i objaśnienie, to tylko bogowie potrafią. Ludzie nie. Nabcio zatem się wpienił i kazał im obciąć. Nie, nie pobory. Głowy.
Na to wszystko zjawił się Daniel – młody chłopak, uprowadzony z dopiero co podbitej przez Babilończyków Jerozolimy. Ponieważ Pan był z nim (ta końcówka jego imienia – „el”, DaniEL, na to wyraźnie wskazuje), więc bez problemy opowiedział Nabciowi jego sen. Że widział kolosa z głową ze złota, barami srebrnymi, bebechami z miedzi, żelaznymi goleniami i stopami z żelaza pomieszanego z gliną. Te stopy musiały wyglądać tak, jakby szwagier pasata sprowadził z enerde lekko tłuczonego, a potem sąsiad tego pasata wyklepał, połatał gliną, czyli szpachlą i wyszedł z tego przystanek autobusowy, a nie żadne kombi w dizlu. Daniel dodał jeszcze, że z pobliskie góry kamień jakimś cudem się urwał. Nie wiadomo jak, bo żadna ludzka ręka nie maczała w tym paluchów. Stoczył się i grzmotną w te szpachlowane gliną stopy. I to wystarczyło, żeby kolos runął. Bo na glinianych był nogach. Tak na marginesie wniosek stąd płynie taki, że jak chcesz komuś przywalić, to nieważne czy, tylko ważne w co.
Deny następnie wyjaśnił Nabciowi, że ten kolos, a konkretnie jego głowa, to obecne królestwo Babilonii – ze złota, cenne i potężne. A później, to już szału nie będzie. I wreszcie przyjdzie taki moment, kiedy narobi się tyle dziadostwa, jak w pomieszaniu żelaza i gliny, że to wszystko trafi szszsz… – wiadomo co. Wystarczy niewielki kamyk. I że to nie żadna armia, wrogowie albo inna polityka, tylko Najwyższy będzie stał za tym, skoro kamyk jest nie ludzką ręką od góry oderwany.
A potem tradycja chrześcijańska pięknie odczytała tę historię w kontekście Nowego Testamentu. Ta góra – to Maryja. Ten kamień od Niej odłupany – to Jezus, który uderza tak niepozornie w potęgę Zła – w jego słaby punkt, w stopy z gliny – tej samej, którą się przykrywa – jak kołdrą do snu – ciała zmarłych. Nie ręką ludzką oderwany – bo Jezus urodził się z Maryi Dziewicy, z Boga-Ojca, bez udziału ojca-człowieka. A więc przez Najwyższego od Niej „oderwany”, a nie ludzką ręką. Z Biblią trochę tak jest, że gdzie się nie otworzy, to o Matce Boskiej się przeczyta. Tylko nie każdy jeden to potrafi. Najlepiej ta sztuka się udała tym, co katolickie Godzinki i prawosławny Akatyst ułożyli. Ale to już inna historia.
My mamy Matkę Boską Częstochowską, Kalwaryjską, Ostrobramską i inne. A prawosławni mają Matki Boskie biblijne: Krzew Gorejący, Życiodajne Źródło albo Ogród Zamknięty. I mają także taką ikonę, która opisuje proroctwo z 2. rozdziału Księgi Daniela o tej Górze i Kamieniu. Ikona nazywa się Płodna Góra (Tucznaja Gora) albo Góra Nie Ręką Sieczona (Ciosana). Taka Matka Boska trzyma Jezusa lewą ręką, a w prawej ma skalistą górę, na szczycie której stoi cerkiew. Jeszcze obok jest czerwona drabina – wskazówka, że chodzi o sen – bo drabina z aniołami śniła się Jakubowi (28 rozdział Księgi Rodzaju). Jezus wygląda, jakby się od tej góry z cerkwią odrywał. A nad nim bywa jeszcze, choć nie zawsze, anioł zwracający się ku niebu, co trzyma w rękach „arma Christi”, czyli narzędzia Męki Jeuzsa: krzyż, trzcinę z gąbką, włócznię i tak dalej. Ikona jest raczej rzadko spotykana. Ale – gdy na nią popatrzeć – jest co czytać. Bo ikony się nie ogląda, tylko czyta. A gdy się czyta, to się wie, że „kolos na glinianych nogach” z naszej zwykłej mowy, to biblijna kalka historii z Księgi Daniela.