Bogacz ubiera się w purpurę i bisior, a biedak odpoczywa na łonie Abrahama. Ta historia przypomina katalog mody.
Jedna z najfajniejszych przypowieści Jezusa, to ta o bezimiennym bogaczu i znanym z imienia żebraku – Łazarzu (Łk 16,19-31). Jego imię nie jest bez znaczenia: „El Eazar” znaczy „Bóg pomaga”.
Bogacz ubiera się w butiku. Purpura i bisior, to konfekcja droga, piekielnie – jak się okaże w przypowieści – droga. Purpura, to barwnik pozyskiwany z mięczaków żyjących w Morzu Śródziemnym. Najwięcej poławiano ich w okolicach Tyru – fenickiego portu, wraz z Sydonem wspomnianego w Ewangelii (Mt 15,21). Stąd słynna starożytna purpura tyreńska. Proces pozyskiwania barwnika był żmudny. Na słoiczek farbki trzeba było ileś tam setem tych biednych ślimaczków podrażnić, żeby ze stresu wydzieliły kropelkę śluzu, stanowiącego podstawę barwnika. Więc też był tak drogi, że stać na potraktowane nim ciuchy było tylko władców. Prawo rzymskie zezwalało na noszenie ich tylko cesarzom. Senatorowie mogli nosić purpurowe szarfy – takie, jak dzisiaj kapłańskie stuły – znak sprawowanego urzędu. Jaki to właściwie kolor? Czasem bardziej niebieski, innym razem bliżej mu do czerwonego (mówi się o nim wówczas, że to szkarłat). Biskupi mają takie sutanny, więc mówi się o nich „purpuraci”. Mianem purpury określano wszelkie szaty tego koloru. Purpurowe szaty – co zadziwiające – na Słońcu na traciły, ale nabierały jeszcze bardziej wyrazistego koloru. I niestety – strasznie śmierdziały – tak, jakby ktoś nasikał do morza, bo też utrwalano barwnik moczem (mam nadzieję, że nikt nie czyta tego przy jedzeniu).
A bisior? Wszelkie małże wydziela gęsty śluz, żeby chronić swoje ciało przed otarciem i pewniej przylgnąć do podłoża. Nitki małżowego śluzu gęstnieją, krzepną. Zbiera się je i tka z nich bisior. Strasznie trudno się to zbiera. I jeszcze gorzej się to tka – nitki mają nie więcej, niż 10 centymetrów długości. Dlatego jest to straszliwie drogi materiał, królewski. Z bisioru jest chusta z Manopello, zawierająca wizerunek twarzy Jezusa. Nie wiadomo skąd się na niej wziął, bo bisioru nie da się zabarwić, nie można nań nanieść żadnych farb ani barwników. Bisior jest niezwykle miękki. Słyszałem, że któraś królowa miała rękawiczki z bisioru, które po złożeniu mieściły się w… łupinie orzecha włoskiego.
Łazarz za okrycie swej owrzodzonej nagości miał jedynie języki psów, które przychodziły, by wylizać jego rany. Tak mu „Bóg pomagał”. To ciekawe, bo Najwyższy już kiedyś przywiódł zwierzęta do Adama, by były dlań pomocą (Rdz 2,19). Gołębica przyniosła Noemu dobre wieści o zakończeniu potopu (Rdz 8,8nn). Kruki karmiły proroka Eliasza (1 Krl 17,4). Pies towarzyszył młodemu Tobiaszowi (Tb 6,1). Ryba podrzuciła Piotrowi kasę na podatek (Mt 17,27). Pan Bóg, by pomóc ludziom, posługuje się zwierzętami. Zwłaszcza tam, gdzie inni ludzie, ci którzy mogliby pomóc, zawodzą.
I na koniec jeszcze jeden tekstylny artefakt: łono Abrahama. Zasadniczo (w greckim oryginale) oznacza ono brzuch albo klatkę piersiową (dodatkowo jeszcze zagłębienie albo zatokę). To pojęcie występuje w Biblii tylko jeden raz – właśnie w przypowieści o Łazarzu. Średniowieczna sztuka ukazywała je jako chustę trzymaną przez Abrahama, w której kołysze on i tuli dusze dobrych ludzi, którzy odeszli już z tego świata. Tertulian kojarzył łono Abrahama z czymś w rodzaju czyśćca – miejsca pośredniego między niebem a piekłem, w którym umarli oczekują zmartwychwstania. Tomasz z Akwinu w swojej „Sumie Teologicznej” Łonu Abrahama poświęcił cały rozdział tłumacząc, że to miejsce, w którym na zmartwychwstanie oczekują wszyscy ci poczciwi ludzie, którzy umarli przed Chrystusem, z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem na czele.
I to już całe butik, jaki można znaleźć w Ewangelicznej przypowieści i o niefrasobliwym bogaczu i ufającym Najwyższemu Łazarzu.