…czyli dlaczego w Wielki Piątek w Paryżu śpiewają „Góralu, czy ci nie żal” i co z tym ma wspólnego „Gwiazdka Cieszyńska”?
Mówi się, że to nasz nieoficjalny hymn narodowy. Przecież Mazurka Dąbrowskiego śpiewa się tylko na akademiach i paradach. A „Góraluczycinieżaaal” podczas każdej rodzinnej biesiady. Przy czym – o ile pamiętam z odległego dzieciństwa – owa patriotyczna pieśń miała charakter nie tylko socjalizujący i kulturotwórczy, lecz również fizjologiczny. Jej intonacja przy biesiadnym stole świadczyła bowiem, iż poziom alkoholu we krwi uczestników osiągnął granicę przyzwoitości, przekroczenie której sprawiało, iż dżentelmeni przestawali nimi być.
Zanim tropem „Górala” dotrzemy do Francuskich – i nie tylko – kościołów, poszukajmy źródeł. Te są owiane mgłą tajemnicy. Wiadomo, że słowa „Górala” napisał Michał Bałucki podczas pobytu w krakowskim więzieniu, mieszczącym się wówczas (XIX wiek) między klasztorem franciszkanów a gmachem seminarium duchownego. Obecnie w dawnych zabudowaniach więziennych w dystrykcie między Plantami, seminarium i ulicami Poselską i Grodzką mieści się Muzeum Archeologiczne. Bałucki miał tam piękny widok na Wawel oraz fizjonomię jakiegoś Górala osadzonego tutaj najpewniej za włóczęgostwo. Wysłuchał jego historię i ją zrymował.
Wiersz Bałuckiego opublikowano w warszawskim „Tygodniku Ilustrowanym” 3 marca 1866 roku, pod tytułem „Dla chleba”. A melodia? Pojawiła się nieco później. Właściwie było ich kilka. Pierwsza powstała już w 1880 (Paweł Nowoczek). Ale była smętna i nie wpadała w ucho. Tę, którą znamy przypisuje się w dużej mierze warszawskiemu kompozytorowi Antoniemu Rutkowskiemu, który niedługo po tym wyczynie umarł na suchoty w wieku zaledwie 27 lat. Inni wspominają Michała Świerzyńskiego – krakowianina, który dyrygował i uczył muzyki w Poznaniu i w Warszawie. Na liście „podejrzanych” jest też nazwisko Władysława Żeleńskiego.
Żeleński i Bałucki na pewno się znali. Byli rówieśnikami (rocznik 1837) i obaj chodzili do krakowskiego „Nowodworka” – czyli Gimnazjum św. Anny. Mój stryj Marian też do tego pięknego gimnazjum uczęszczał, choć nie skończył ani jako poeta, ani jako kompozytor, lecz w kolejarskim mundurze ważnego urzędnika, bo: kto ma w głowie olej, ten idzie na kolej. Wróćmy do Żeleńskiego. Ów krakowski kompozytor i pedagog, przez czas jakiś nawet następca Stanisława Moniuszki w konserwatorium warszawskim, równolegle z muzyką uprawiał również filozofię i życie rodzinne, czego efektem było trzech synów. Edziu był urzędnikiem bankowym. Tadziu – to był ten słynny Boy-Żeleński – tłumacz, pisarz, satyryk, lekarz. I jeszcze był Stanisław Żeleński. Staś był architektem i właścicielem zakładu pod wdzięczną nazwą „Krakowski Zakład Witrażów S.G. Żeleński”. Zakład wykonywał zlecenia Jasia Matejki, Stasia Wyspiańskiego, Józia Mehoffera oraz setek małopolskich i okolicznych proboszczów. W kościele św. Jana Chrzciciela w Bielsku-Białej Komorowicach lwia część witrażów przed- i powojennych pochodzi z tej właśnie pracowni. Więc gdyby kto taki witraż zobaczył, to mu się w duszy może „Góral” odezwać. Taki ten świat jest mały.
Ale wróćmy jeszcze do melodii. Jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze mówi się, że Oskar Kolberg coś w stylu „Górala” wydłubał na wsi. Więc melodia jest ludowa. Tak w każdym razie utrzymują Francuzi, którzy w Wielki Piątek śpiewają swoją wersję „Górala”. U nich to się nazywa „Victoire” i opowiada nie o włóczędze, ale o Krzyżu – źródle miłości i wolności. W swoich śpiewnikach Francuzi lojalnie informują, że tekst jest na polską melodię („sur une melodie polonaise”). Podobny utwór, na tę samą melodię śpiewa się także w Hiszpanii, Portugalii i Ameryce Południowej. Jak oni połączyli pobożny tekst z biesiadną melodią, Pan Bóg jeden raczy wiedzieć. Francuską wersję „Górala” czyli „Wiktora” można obejrzeć tutaj:
Na koniec jeszcze trzy słowa o autorze „Górala” Michale Bałuckim. Choć krakowskim poetą był, to jednak swój debiut literacki dokonał na łamach… „Gwiazdki Cieszyńskiej”, która mu w roku 1860 pomieściła wiersz „Do ojca”.
Druga sprawa: co zacny poeta robił w krakowskim więzieniu? Siedział, wiadomo. Ale dlaczego? Powszechnie głosi się, że Michaś maczał palce w Powstaniu Styczniowym: trochę walczył w Królestwie, ale więcej w Galicji organizował pomocy i przerzutów ludzi i broni do Powstania. Nawet niektórzy mówią, że ten Góral został złapany, jak lazł przez zieloną granicę, żeby się przyłączyć do powstańców. Ale to raczej bajka jest. Inna teoria głosi, że Bałucki znalazł się w więzieniu jako uczestnik miejskich tumultów, wywołanych głośną sprawą chorej psychicznie karmelitanki Barbary Ubryk (to już historia na zupełnie inną opowieść). Więc jak było – z całą pewnością nie wiadomo.
Marnie skończył nasz Michaś. Palnął sobie w łeb. I to w publicznym miejscu: przed wejściem do Ogrodu Jordanowskiego przy krakowskich Błoniach. Chciał być sławnym. Pisał nie tylko wiersze ale i utwory sceniczne. Od jego tytułu jednego z nich wzięło się w mowie potocznej używane określenie ludzi, którzy coś znaczą, bo mają pieniądze i ktoś się z nimi liczy, ambitnych, podstarzałych i służalczych snobów. U nas w domu mówiło się na takich „fisze”, a poza Galicją – tam, gdzie wychodzą „na dwór” – mówią dosłownie cytując Bałuckiego „grube ryby”. Michaś się zastrzelił, bo nie zyskał oczekiwanego rozgłosu. Krytycy drwili z niego. A już największym złośliwcem był sam Lucjan Rydel wraz zresztą Młodej Polski.
Michasia pochowano na Cmentarzu Rakowickim. Pogrzeb był świecki. Bo na religijny nie zgodził się kardynał Puzyna. Puzyna lubił się nie zgadzać. Podczas konklawe w 1903 roku nie zgodził się na wybór kardynała Rampolliego, stosując tzw. prawo ekskluzywy (działał według instrukcji Franciszka Józefa I). Nie zgodził się na pochowanie na Wawelu Juliusza Słowackiego. Nie zgodził się na witraże Wyspiańskiego i malowidła Mehoffera w Katedrze Wawelskiej. I nie zgodził się na odprawienie Mszy św. z okazji 500. rocznicy Bitwy pod Grunwaldem na Błoniach, argumentując to faktem, iż nie jest zwolennikiem katolicyzmu ulicznego. Jakiś czas później Jan Paweł II w sprawie Mszy na Błoniach i katolicyzmu ulicznego miał odmienne zdanie. Jan Paweł II jest dziś święty. Puzyna też już nie żyje.