Bardzo krótka historia Melchizedeka. Bo nic o nim nie wiemy.
– Ty jesteś kapłan do końca wieka, według obrządku Melchizedekaaa! – śpiewało się na nieszporach biblijną strofę w przekładzie Jana Kochanowskiego. Kim był ów pierwowzór króla Dawida – bo tak tłumaczy te słowa tradycja żydowska – albo też obraz Jezusa Najwyższego Kapłana – jak chrześcijan objaśnia List do Hebrajczyków?
Stary Testament wspomina o Melchizedeku dwa razy: w Księdze Rodzaju (rozdział 14) i w wyżej zacytowanym Psalmie 110, który śpiewa się na rozpoczęcie niedzielnych nieszporów. Genesis opisuje taką historię:
Abram poszedł na wojnę z niejakim Kedorlaomerem – królem Elamu (kiedyś to były imiona, co nie?), który razem z kilkoma kolesiami zdobył Sodomę i Gomorę, złupił ją a mieszkańców wziął do niewoli. Miał pecha o tyle, że wśród jeńców był bratanek Abrama – Lot. Więc Abram zmontował ekipę 318 wojowników, z pomocą których nie tylko uwolnił bratanka, ale jeszcze ograbił Kedorlaomera (Boszsz, tego imienia nie sposób zdrobnić – Kedorek? Kedzio? Omerek?) i pobił dziada z kretesem. Gdy wracał obładowany łupami i upojony wiktorią, wyszedł mu na spotkanie niejaki Melchizedek, król Salemu. I poczęstował chlebem i winem. A Abram dał mu w zamian dziesięcinę – czyli dziesiątą część tego, co był zdobył.
Genesis wyjaśnia jeszcze, że ów Melchizedek był kapłanem Boga Najwyższego. Nie znamy jego przodków – co w Biblii jest rzadkością, bo najczęściej przedstawiając kogo, tłumaczy, że to syn takiego a takiego gościa. Nie znamy losów, dziejów Melchizedeka. Nie wiemy nic. Ów tajemniczy „Salem”, którego jest władcą, oznacza „pokój” i utożsamiane jest z Jerozolimą (Jerusalem – Miasto Pokoju). Ponieważ Biblia milczy o jego przodkach, tradycja żydowska ryzykowała nawet tezę, iż pochodził on z… nieba.
W Nowym Testamencie Melchizedek występuje jedynie w Liście do Hebrajczyków, w rozdziałach 5, 6 i 7. Jego autor (nie jest to św. Paweł, na co warto zwrócić uwagę; w ogóle nie wiemy, kto to jest), bez owijania w bawełnę mówi wprost, że Melchizedek jest zapowiedzią, obrazem lub – jak mówią fachowcy od Biblii – figurą samego Chrystusa, który jako Bóg zrodził się z Ojca, bez udziału matki, a jako człowiek przyszedł na świat z matki, bez udziału ojca, więc Jego pochodzenie też owiane jest tajemnicą. Podobnie jak Melchizedek bierze chleb oraz wino i przemienia je w swoje ciało i krew, co jest czczone jako pamiątka ofiary, jaką złożył na ołtarzu krzyża ze swojego Ciała i Krwi, będą jednocześnie kapłanem, który tego obrzędu dokonał.
Dobrze, wypuszczamy parę i teraz będzie już o rzeczach trochę prostszych. W wielu kościołach są wizerunki tego Melchizedeka, jak wita Abrama chlebem i winem. Wygląda to tak, jakby na Mszę świętą przyszły chłopy w zbrojach i z dzidami w ręku. To oczywiście nawiązanie do sceny biblijnej i tego, co ona zapowiada: ofiary Jezusa i jej pamiątki, czyli Mszy świętej.
Melchizedek ma ksywę „Lunulla” czyli coś zdrobniałego od Księżyca (Księżycek? Księżycunio?). I służy do podtrzymywania hostii w monstrancji – tym słoneczku na jednej nodze ze złotymi promieniami, w którym wystawia się do adoracji albo niesie w procesji Najświętszy Sakrament.
Poza tym Melchizedek jest postacią wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju i wyjątkową. Z tego powodu, że jego imię (malkij cedek – po hebrajski, czyli w połowie tak, jak mistrz chasydzki – cadyk) oznacza króla, który jest sprawiedliwym, czyli słusznie postępuje. Król – to w pewnym sensie polityk. Sprawiedliwy – to znaczy postępujący wzorowo, prawidłowo. No, tak normalnie, tego się nie da pogodzić. W każdym razie dzisiaj. Sprawiedliwy polityk, to taki trochę Yeti: wszyscy o nim mówią, tylko nikt go nie widział.
A tak już zupełnie na koniec, abstrahując od Melchizedeka. Mały test: ilu żołnierzy towarzyszyło Abramowi w jego wyprawie wojennej? Dobrze: 318. Według tradycji tylu samo było uczestników I soboru nicejskiego (325 rok), podczas którego ustalono datę obchodów Wielkanocy (pierwsza niedziela po pierwszej wiosennej pełni księżyca) oraz sformułowano wyznanie wiary. W ferworze soborowych sporów i dyskusji biskup Mikołaj (tak, ten poczciwy Mikołaj, który dzisiaj przynosi prezenty) dał z liścia niejakiemu Ariuszowi, który w rewanżu złamał mu szczękę. Ale to już inna historia. W każdym razie: tak, jak 318 kolesi oswobodziło Lota, podobnie 318 innych zacności obroniło prawdę o bóstwie Chrystusa, w sprawie którego ów spoliczkowany przez świętego Mikołaja Ariusz błądził z kretesem.