14 kwietnia zmarł ks. Jan Sopicki. Lekarze mówili, że się nie urodzi. Esbecy – że się nie nadaje na TW. Pan Bóg zrobił po swojemu.
14 kwietnia zmarł ksiądz prałat Jan Sopicki. Przeżył 84 lata, z czego ponad 60 jako ksiądz. Od dziesięciu lat był na emeryturze. Wcześniej pracował jako wikariusz w Ciężkowicach, Kozach, Brzeszczach, Rabce i Oświęcimiu, a następnie jako proboszcz w Bielsku-Białej: w Komorowicach a później w Białej. Była również kapelanem Beskidzkiego Centrum Onkologicznego w Bielsku-Białej i pracowników ratusza.
Wielka tajemnica
Najmłodsza z dotychczasowego rodzeństwa Sopickich siostra przyszła na świat osiem lat wcześniej. Tym razem lekarze orzekli, że ciąża jest zagrożona i przeżyje tylko jedno z nich: matka lub dziecko. Namawiali do usunięcia płodu. Rodzice pojechali na Jasną Górę. Modląc się przed wizerunkiem Czarnej Madonny obiecali:
– Niech się spełni wola Boża. Ale jeśli dziecko przeżyje i będzie się chciało poświęcić na służbę Bożą, będziemy szczęśliwi.
Przed księdzem Janem rodzice zataili to zdarzenie.
– Nigdy nie wywierali na mnie żadnego nacisku, nie namawiali do pójścia do seminarium – wspominał. – To Pan Bóg pokierował moim życiem. O wszystkim dowiedziałem się dwa lata po święceniach kapłańskich, na pogrzebie mojej mamy. Uczestnikom ceremonii opowiedział o tym proboszcz mojej rodzinnej parafii – Frydrychowic – zwolniony z tajemnicy przez mojego ojca.
„Proboszcz” i „wikary”
Ksiądz Jan uczęszczał najpierw do diecezjalnego liceum w Krakowie. Funkcjonowało takie na początku lat 50. Ale matury w nim zaliczonej władze świeckie nie uznały. Egzamin dojrzałości złożył dopiero po roku w krakowskim liceum im. Jana Sobieskiego – jako pracujący. W tym czasie pracował w Urzędzie Gminy rodzinnej miejscowości jako sekretarz naczelnika Urzędu Stanu Cywilnego.
– Kiedy gdzieś pokazywałem się z moim szefem, ludzie śmiali się, że idzie proboszcz z wikarym – wspominał potem z uśmiechem ksiądz Jan.
Po maturze podjął decyzję o wstąpieniu do seminarium.
Spotkanie z ks. Wojtyłą
Na swojej drodze do kapłaństwa spotkał ks. Karola Wojtyłę. Najpierw jako katechetę w liceum diecezjalnym.
– Przychodził do nas w berecie i wytartym płaszczu ortalionowym – wspominał. – Niewiele rozumieliśmy z jego trudnych wykładów. Ale najważniejsza była charyzma, głębia ducha, którą dało się zeń odczuć.
Już jako klerycy z radością przeżyli nominację i sakrę biskupią Karola Wojtyły. Dostąpili też niezwykłego wyróżnienia: byli pierwszymi, który wyświęcił na kapłanów – 27 czerwca 1960 roku.
Na celowniku SB
Jednym z krzyży tej posługi były kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa.
– Władze nie chciały mnie zaakceptować na stanowisku proboszcza w Komorowicach – wspominał ksiądz Jan Sopicki. – Wielokrotnie nachodził mnie tutaj funkcjonariusz SB, na przemian – prośbą, groźbą i szantażem – próbował namówić mnie do współpracy, wyciągając informacje na temat Kościoła lokalnego. Raz zdarzyło mi się nawet niemal dosłownie wyrzucić go z kancelarii parafialnej.
Jakiś czas temu ksiądz Sopicki otrzymał w Instytucie Pamięci Narodowej swoją teczkę operacyjną. Szczegółowy opis rozmów i spotkań prowadzący sprawę esbek zakończył wnioskiem o przerwanie procesu werbowania księdza Sopickiego na tajnego współpracownika, gdyż „pod pozorami obłudnej dobroci nosi on w sobie głęboką niechęć do organów bezpieczeństwa i nie nadaje się na tajnego współpracownika”.
Pod krzyżem
Już jako emeryt, mimo iż był człowiekiem schorowanym, często przyjeżdżał do Komorowic. Stawał przy ołtarzu w niedziele i w święta, razem ze swoimi dawnymi parafianami przeżywał trudne i wzniosłe chwile. Był podczas peregrynacji Znaków Miłosierdzia i reinstalacji szesnastowiecznego obrazu Matki Bożej Świętojańskiej, po jego powrocie z pracowni konserwatorskiej. Wiele razy powtarzał, że chciałby doczekać 60. rocznicy święceń kapłańskich.
– A potem, to już mi wszystko jedno: niech się dzieje, co chce – uśmiechał się jak zawsze.
Doczekał. Jubileusz obchodziliśmy w czerwcu ubiegłego roku. Teraz jego niegasnący uśmiech jest w rękach Boga.