Hełm

Cmentarz to miejsce, gdziem w dzieciństwie dopuścił się zuchwałej kradzieży.

To jest historia sprzed ponad 50 lat. Na naszym cmentarzu, nieopodal kostnicy, stał sobie szeroki, ziemny grób z dwoma białymi krzyżami i tabliczką informującą, że tutaj spoczywają dwaj nieznani żołnierze Września trzydziestego dziewiątego. We Wszystkich Świętych przychodzili na cmentarz harcerze (czasy głębokiej komuny, przełom Gomułko-Gierkowski). Ze szkolnej izby pamięci (takie kiedyś były, nie wiem, jak dzisiaj) przynosili dwa wojskowe hełmy i zakładali na te białe krzyże. A sami zaciągali wartę.

We Wszystkich Świętych po południu mama zabrała mnie na cmentarz. Spotkała kogoś. Znudzony konwersacją dorosłych zacząłem się kręcić. Sam nie wiem kiedy i jak stanąłem przed dwoma białymi krzyżami i dwoma oliwkowo-zielonymi hełmami. Jakiś wewnętrzny głos westchnął we mnie: Boszsz, mieć taki hełm… potem jeszcze jakiś karabin i mogę być prawdziwym żołnierzem. Tu dodać trzeba, iż na tym etapie żywota fascynowałem się wyłącznie motoryzacją i wojskowością. Wewnętrzny głos nie milkł: przecież hełmy są dwa, jak weźmiesz jeden, to i tak jeszcze jeden zostanie. Wynik tej prostej kalkulacji był na tyle oczywisty, że jeszcze ów głos we mnie nie wybrzmiał, a już trzymałem w mych rączynach stalowe nakrycie głowy bohatera, zdjęte z krzyża. Musiałem wyglądać jak wojenna Pieta.

Dziś nurtują mnie dwie rzeczy. Po pierwsze: dlaczego ci harcerze stojący na warcie nie zareagowali? Może nikt ich nie przeszkolił na okoliczność ewentualnego zaboru militarnego artefaktu? Może poraziła ich moja bezczelność? Nie mam pojęcia. Po drugie: jak to się stało, iż ów fakt zaboru bojowego nakrycia głowy dość długo uchodził uwadze mojej mamy? Jeszcze przez dobrą chwilę spacerowaliśmy cmentarnymi alejkami. Ja – tylko dzięki solidnie zapiętej kurtce – nie pękłem z dumy, że oto jestem posiadaczem wojskowego hełmu. Dopiero w bramie, gdy przyszło nam już opuścić nekropolię, mama stanęła zdziwiona moim nabytkiem. Niczym rasowy polityk nie potrafiłem, niestety, sensownie wytłumaczyć źródła pochodzenia wygiętego na kształt czaszki kawałka stali ze skórzanymi paskami. Obyło się bez komisji śledczych. Mama natychmiast wydała wyrok: hełm trzeba oddać. I wymierzyła karę: musiałem sam, osobiście go zanieść, umieścić na krzyżu, z którego go zdjąłem, stanąć na baczność i powiedzieć przepraszam.

Zrobiłem to. Choć z cienką nutką żalu na dnie serca, to jednak oblałem się rumieńcem wstydu. Kiedy rumienisz się ze wstydu, to jest trochę tak, jakbyś się zsikał do majtek: wszyscy to widzą, ale tylko ty jeden czujesz ciepło. Niektórzy mówią, że z zakochaniem się jest podobnie. Kto to wie?