Festiwalowi sylwestrowych sztucznych ogni winni są dwaj papieże i Lewiatan.
Papież Sylwester I – rówieśnik cesarza Konstantyna, który zakończył prześladowanie chrześcijan – zapędził pastorałem potwora Lewiatana-Antychrysta do jaskini u stóp Wzgórza Laterańskiego i zapieczętował drzwi do niej pierścieniem Rybaka.
Apokaliptyczna przepowiednia groziła, że w roku tysięcznym bestia, jakimś sumptem uwolniona z więzienia, podpali swym oddechem niebo i grozę zasieje w świecie. Strach rósł z dnia na dzień. Umierający w 999 roku papież Grzegorz V, choć młody wiekiem, cieszył się, że nie będzie musiał oglądać strasznych chwil, które nadchodzą.
Jego następcą obrano mnicha Gerberta – pierwszego w historii papiestwa Francuza. Nie budził zaufania. Pobierał nauki w arabskich szkołach na Półwyspie Iberyjskim, w swojej celi prowadził podejrzane eksperymenty i budował tajemnicze machiny. W dodatku po wyborze na Stolicę Piotrową obrał sobie imię Sylwestra II.
Pierwszy Sylwester uwięził bestię, drugi ją uwolni! – mieszkańcy Rzymu byli przerażeni. Nadszedł ostatni dzień roku 999. Ciżba tłoczyła się przed papieskim pałacem. Nastała północ. I nic się nie wydarzyło. Ziemia się nie zatrzęsła, niebiosa nie zapłonęły. Na balkonie stanął papież Sylwester. Pobłogosławił Miasto i Świat. Ludzi ogarnął ogarnął entuzjazm: przepowiednia nie sprawdziła się! Z radości zaczęli wymachiwać pochodniami, a nawet ciskać je w niebo, drwiąc z żywej jeszcze przed chwilą trwogi, że za sprawą Lewiatana wszystko stanie w ogniu.
I to właśnie dziś symbolizują fajerwerki: szczęśliwie dożyliśmy Nowego Roku, nie spełniły się prorocze groźby. Drwiąc z własnego strachu udajemy, że niebo nam stoi w płomieniach. A to przecież nieprawda.
A o Sylwestrze II warto jeszcze wspomnieć, iż ową tajemniczą machiną, którą budował w swojej zakonnej celi był zegar z wahadłem i obciążnikami. Pierwszy taki w historii. Trochę dziwny – bo wskazówki miał nieruchome, a tarcza się kręciła, informując o aktualnej godzinie.