Dziś Matki Boskiej Częstochowskiej. Więc wszyscy będą pisać i mówić o Jasnej Górze na klęczkach. Ja spróbuję – dla odmiany – pójść w nieco brukowe klimaty. Co nie oznacza braku szacunku. Wprost – mam nadzieję – przeciwnie.
Nie byłoby żadnej Jasnej Góry, gdyby nie spór o kasę, jaki rozgorzał między niedoszłym królem, choć przez krótki czas rządcą Polski Władysławem Opolczykiem a biskupem płockim Dobiesławem Sówką. Spór skończył się klasycznie: biskup płocki rzucił na Opolczyka klątwę. To tak, jakby go uśmiercił za życia, pozbawił czci i praw i w ogóle. Rok to trwało, zanim inny biskup – tym razem gnieźnieński – ową klątwę z Władka zdjął. Za co ów obiecał wiele różnorakich zadośćuczynień podjąć. Jednym z nich było sprowadzenie do Częstochowy pustelników reguły świętego Pawła. Był w Częstochowie fajny pagórek, zbudowało się klasztor i kościółek. A ponieważ pustelnicy nosili się na biało, więc ich lokum nazwano Clara Montana – Jasna Góra. A do kościoła Władek przywiózł obraz Matki Boskiej. Skąd? Z Bełza – miasta, które sam założył, będąc przez jakiś czas namiestnikiem węgierskim na teren Rusi Halickiej, czyli sporej części dzisiejszej Ukrainy (notabene: jest taka przejmująca piosenka Agnieszki Osieckiej „Miasteczko Bełz”, to o tym samym Bełzie, tylko późniejszym, z okropnych czasów). Tak więc, gdyby nie spór o kasę, z ekskomuniką w tle, żadnej Jasnej Góry by nie było.
Historykom zostawię sensacje Potopowe. Sienkiewicz tak to wszystko ozłocił, że aż się mdło robi człowiekowi. Gdyby ktoś interesował się, jak było naprawdę, polecam lekturę choćby Cat-Mackiewicza. Jeżeli klasztor oblegali kawalerzyści, szkoleni do nieco innego rodzaju działań bojowych, a mury klasztorne próbowano ostrzelać z armat, do których nie było amunicji, to w gruncie rzeczy sprawa z góry była przegrana. Tym bardziej, że obrońcy Jasnej Góry byli ludźmi naprawdę mężnymi. A ojciec Kordecki mniej więcej tak się spisał, jak major Sucharski na Westerplatte – to znaczy: były chwile wzniosłe i były dramatyczne, ale te ostatnie przykryła zasłona legendy. W przypadku obu panów.
Następna sensacja: początek XX wieku, złodzieje kradną korony z obrazu Jasnogórskiego. Nowe strasznie chce sprawić ruski car – żeby go Polacy wreszcie pokochali. Do wyścigu z imperatorem staje nasz św. arcybiskup Bilczewski. I wygrywa, przywożąc korony z Rzymu. Żeby to się wszystko jakoś udało, biskup przemyski Sebastian Pelczar prosi rodziny w swojej diecezji o duchowe wsparcie: żeby się modlili codziennie wieczorem o dziewiątej. Ziarenko, z którego później wyrośnie idea Apelu Jasnogórskiego, zostaje rzucone w glebę społeczną.
Tydzień przed zakończeniem I wojny światowej – 4 listopada 1918 roku – polski pułk piechoty oswobadza Częstochowę. Około 21 panowie tłoczą się w kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Odrabiają kolejną lekcję zmierzającą w stronę Apelu. Dowodzi nimi podporucznik Artur Wiśniewski, którego Sowieci zamordują później w Katyniu.
Jeszcze jedna sensacja ma miejsce w lipcu 1930. Podporucznik Władysław Polesiński odbywa lot ćwiczebny na trasie Lwów – Kraków. Jest już prawie u celu, na wysokości dzisiejszej Nowej Huty, a lotnisko wojskowe jest wówczas w Rakowicach, między cmentarzem a Prądnikiem Czerwonym (kto zna Kraków, chociaż dzisiaj to wszystko jest zabudowane). Coś niedobrego dzieje się z silnikiem. Polesiński schodzi na pułap 200 metrów, ale samolot gwałtownie traci ciąg. Jezu, ratuj! – woła w myśli pilot. Cudem sadza maszynę na polu. Jakiś głos wewnętrzny mówi: uciekaj, uciekaj! Wywleka z kabiny nawigatora. Ledwie odeszli parę kroków, gdy powietrze przeszywa potężna eksplozja: samolot staje w płomieniach. Jest godzina 21. Dwa dni później żona – Janina – opowie mu, że nie wiedząc dlaczego tak strasznie gorąco prosiła Matkę Boską Częstochowską, żeby mu się nic nie stało. I nic się nie stało. W miejscu wypadku i ocalenia dziś stoi pamiątkowy krzyż.
Polesiński przeżywa religijną odnowę. Zakłada świecki, trochę żołnierski zakon Rycerzy Krzyża i Miecza. Członkowie odmawiają modlitwę Maryjną codziennie o 21. Potem, w 1939 Polesiński będzie bronił Warszawy. Będzie przemawiał w audycjach radiowych, zabierając głos zaraz po prezydencie Starzyńskim. Niemcy zestrzelą jego samolot z armaty przeciwlotniczej. Przeżyje ciężko ranny. Zabiorą go do szpitala dla jeńców, nie wiadomo gdzie. Nie wróci żywy.
W czasie wojny w Warszawie działają z młodzieżą, najczęściej na nielegalu, księża: Cieślak (pallotyn) i Kisiel (jezuita). Zachęcają do codziennej modlitwy wieczornej. Nazywa się to „Raportem Rycerskim” – żeby stawić się przed Najświętszą Panienką. Udaje się wydrukować i rozprowadzić wśród wiernych milion obrazków Matki Boskiej Częstochowskiej. Na rewersie jest napis: „Apel jasnogórski o 9 wieczór. Matko Najświętsza, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam”. Słowo „apel” lepiej brzmi niż „raport”, więc tak już zostaje.
A później kolejne nieszczęście: aresztowanie prymasa Wyszyńskiego. Rok 1953 papież ogłosił Rokiem Maryjnym. 8 grudnia – w Niepokalane Poczęcie – o 21 w kaplicy obrazu Jasnogórskiego schodzi się pięć osób: trzech paulinów i dwie „Ósemki” – tak nazywają się panie z Instytutu Prymasowskiego. Odprawiają pierwszy w historii Apel Jasnogórski. Gdyby nie prymas w więzieniu, kto wie, czy mielibyśmy Apel. Za rok minie 70 lat nieprzerwanej modlitwy wieczornej.
Nawet nie jest pewne, kto właściwie wymyślił tę modlitwę: jestem – pamiętam – czuwam. Daje do myślenia. Jestem – mówi święty, ten, który jest blisko. Pamiętam – woła syn marnotrawny, który się oddalił, sprzeniewierzył swoją część majątku. Czuwam – deklaruje każdy, kto chce wypełnić testament wypowiedziany przez Nią podczas godów w Kanie: zróbcie wszystko, co wam powie. Czuwać – to znaczy nadstawiać uszu, żeby w każdej chwili być gotowym do napełnienia stągwi wodą.