WODOWANIE

Jacuzzi – brzmi w naszych uszach trochę „po japońsku”. Może przez niefortunne skojarzenie z Yakuzą – mafią z Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale to nie ten trop.

My w ogóle źle wymawiamy: „dżakuzi”. Powinno być raczej „dżakucci”. Bo słowo to pochodzi od włoskiego nazwiska twórców wanny z bąbelkami. Na początku XX wieku państwo Jacuzzi wraz z siódemką synów wyemigrowali spod Apeninów za Ocean. Chłopaki mieli głowę do wynalazków. To oni skonstruowali między innymi pompę zanurzeniową – wodoszczelny pojemnik, który umieszcza się pod wodą, a on pompuje z dużą siłą i wydajnością wodę na amerykańskich plantacjach. Gdy synek Candida – jednego z braci Jacuzzich – zachorował na dziecięcy reumatyzm, rodzina zaczęła peregrynację po lekarskich gabinetach. W jej trakcie Candid zetknął się metodą wodolecznictwa. Nasłuchał się i postanowił spróbować. Wsadził do wanny z wodą swojego biednego chłopca oraz pompę zanurzeniową, której koniec bijący wodą nakierował na chore miejsca. Strumień wody wyrzucany z dużym impetem masował obolałe kończyny, przynosząc wyraźną ulgę. Ponieważ efekt dostarczał przy okazji sporo uciechy, więc pompką zanurzoną w wannie z wodą zaczęli się raczyć pozostali członkowie familii, a następnie nawet przyjaciele i sąsiedzi. Wreszcie brat Candida – Roy – wpadł na pomysł, żeby wannę z zainstalowaną już na stałe pompą uczynić ogólnodostępnym, choć za niemałe pieniądze, przedmiotem zbytku i luksusu, co stało się faktem w roku 1970. Wynalazek rozpowszechnił się pod rodzinną marką Jacuzzich, zagościł zrazu w SPA i hotelach, aż w końcu niemal zbłądził pod strzechy.

Jacuzzi bynajmniej nie byli pionierami w dziedzinie używania wody do celów leczniczych. Tego rodzaju przygodę zainaugurowali już starożytni budowniczowie łaźnie i saun. Natomiast w czasach nowożytnych wodolecznictwo spopularyzował pewien analfabeta oraz ksiądz. Analfabetą było Wincenty Prysznic (Priessnitz) – syn chłopa spod CK Jesionika (obecnie Czechy). Jako nastolatek przeżył wypadek: rozjechał go ciężki wóz, łamiąc żebra. Lekarze i znachorzy orzekli, że nie ma dlań ratunku. Wincek tymczasem resztką sił zrobił sobie okład ze szmatek nasączonych zimną wodą. I wyzdrowiał: żebra się zrosły. Wkrótce założył zakład wodoleczniczy z dziesięciometrową wanną – jeszcze bez bąbelków. Wodę źródlaną skierował do umieszczonych na wysokości kilku metrów rynien. Przez liczne, małe otwory, woda spadała z nich na obolałe ciała kuracjuszy. Tak narodził się prysznic.

Poniekąd kontynuatorem jego idei był niemiecki ksiądz Sebastian Kneipp, który wpadł na pomysł, że wodą można nie tylko kropić, moczyć i okładać, ale również… myć. Zaczął więc propagować higienę, używanie środków myjących i piorących oraz kosmetyków. Zalecał codzienne mycie a nawet kąpiel oraz używanie lnianej lub konopnej bielizny, którą najlepiej codziennie wyprać – po prostu szok! I tutaj znów trzeba zaznaczyć – podobnie, jak jacuzzi nie ma nic wspólnego z Yakuzą, nazwisko księdza Kneippa nie łączy się w żaden sposób z pochodzącą z języka „knajpą”. To trochę tak, jak z rumem i rumakiem, koniem i koniakiem, politykiem i uczciwością…

[foto z sieci]