Jasiek Dydak

…czyli Indianin, który dyktował warunki negocjacji z Najświętszą Panienką.

Właściwie powinien mieć na imię Gabriel. Bo po indiańsku nazywał się Kłałtlatołak (to się pisze Cuauhtlatohuac, ale i tak tego nikt nie spamięta). A po indiańsku „kłałtlatołak” znaczy tyle, co „mówiący anioł”. A więc Gabriel, tak?

Kto to jest Diego?

Ale kiedy wraz z rodziną przyjmował chrzest od hiszpańskich misjonarzy, ci nadali mu imię Jana – nawet nie bardzo wiadomo, czy chodziło o Chrzciciela, czy też Apostoła – oraz Dydaka. Ten Dydak, to był braciszek franciszkański. Najpierw było misjonarzem na Wyspach Kanaryjskich. Potem, w połowie XV wieku wrócił do rodzinnej Hiszpanii, w sam raz, gdy wybuchła zaraza. Leczył, a właściwie uzdrawiał chorych oliwą z lampek, które paliły się przed ołtarzem Matki Bożej. Taką sławę tym zdobył, że wkrótce po śmierci ogłoszono go świętym. A zdrobniałe imię z Dydaka na Diego zaczęto masowo nadawać przy chrzcie. Nasz Indianin też się załapał.

Figura Janka przed wejściem do groty, w której go pochowano.

Madonna

Tę historię wszyscy znają. Chodzi o Matkę Bożą z Guadalupe. Madonna ukazała się Jankowi Dydakowi, kiedy człapał do miasta Meksyk w sobotę 9 grudnia 1531 roku, do kościoła franciszkanów, na katechezę i Mszę świętą. Przed wejściem na groblę prowadzącą do miasta, stanęła na wyniosłej skale i powiedziała, że chce mieć tutaj kościół. I że ma się tym zająć miejscowy biskup. Jasiek poszedł, audiencję u ekscelencji wydeptał. Ten go niecierpliwie wysłuchał i orzekł, że w sumie fajnie się rozmawiało, ale on teraz nie ma czasu. I żeby Jasiek wpadł jeszcze kiedyś, to pogadają. Bo to miłe.

Taka sobie radosna grafika. Jedna z wielu, jakich mnóstwo można znaleźć w Meksyku. Oni tam od zawsze prowadzą taką „politykę”, że sanktuarium jest jedno – Guadalupe – a nie, jak u nas, że co wieś, to cudowne źródełko. Taki obyczaj.

Unikanie kontaktu

Następnego dnia nasz Indianin znów popylał do Mechiko. Starał się ominąć skałę, żeby go znowu Najświętsza Panienka nie zdybała, bo nie miał się czym pochwalić, jeśli chodzi o spełnienie jej prośby. Ale Ona i tak go zdybała w pobliżu. I jeszcze raz poprosiła, żeby poszedł do biskupa (jakby sama nie mogła) w sprawie budowy kościółka. Jasiek – co jest absolutnym wyjątkiem wśród widzących kiedykolwiek Najświętszą Panienkę – oświadczył, że on tym samym uznaje dzisiejszą rozmowę za zakończoną, jest zmęczony i musi już iść. Po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i poszedł sobie. Nie do biskup. Odpocząć. Do biskupa trafił dopiero… nazajutrz. Taki pierdoła był. Kurialiści filtrowali Jaśka już skuteczniej. Ale namolny Indianin w końcu, po godzinach manifestacji swojej pojedynczej obecności przed wejściem do Kurii, uzyskał audiencję. Ekscelencja znów poklepał go po plecach i mając nadzieję, że pozbędzie się wreszcie nudziarza, kazał mu przynieść jakiś znak od Najświętszej Panienki.

Kolejna figurka Juana Diego. Ładnie pokazuje, o co kaman z tą szatą – tilmą – nazbieranymi kwiatami i wizerunkiem Morenity.

Do trzech razy sztuka

Gdy po raz trzeci – to było już 12 grudnia – spotkał się z Madonną, Ta już wiedziała o wszystkim. I kazała wdrapać się na wierzchołek skały, żeby nazbierać kwiatów. Jasiek był jednak człowiekiem wielkiej wiary, skoro poszedł szukać kwiatków w miejscu, w którym rosła co najwyżej jakaś wyjątkowo twarda opuncja, w dodatku w zimie, kiedy żaden normalny kwiatek nie kwitnie. I nazbierał cudownie pachnących i wyglądających róż do podołka/ A Madonna ułożyła je w bukiet – wiadomo, kobieca ręka – i okryła rąbkiem tilmy – tego indiańskiego wdzianka na chłodne dni.

Kiedy Jasiek Dydak zapukał do siedziby biskupa, wszyscy udawali, że tego nie słyszą. Ale on pukał i pukał. Wreszcie wyszło takich dwóch jegomościów. I zaczęli mu perswadować, żeby nie niepokoił ekscelencji, dał spokój, poszedł sobie w swoją stronę, że słonko świeci, woda jest mokra a trawka jest zielona… Aż pochwalił się Jasiek, że ma znak od Najświętszej Panienki. I uchylił rąbek tilmy, choć Madonna prosiła, żeby nie pokazywał tego bukietu nikomu, tylko samemu biskupowi. Kiedy jegomości zobaczyli, co Indianin trzyma w zanadrzu, nogi się pod nimi ugięły. Zaraz pobiegli po biskupa. A gdy ten przyszedł pospiesznie, Jaś rozwinął szatę. Kwiaty upadły. A na tilmie, która je skrywała, ukazał się wyjątkowej urody konterfekt Najświętszej Panienki.

I jeszcze jeden obrazek Jasia Dydaka, a w tle wtopione wota – znaki wdzięczności za wyproszone cuda i łaski.

Kościółek z izbą mieszkalną

Zaraz ruszyły prace przy budowie kapliczki, w której obraz umieszczono. Przybudowano do niej niewielką izbę, w której zamieszkał Juan Diego, żeby na każde zawołanie móc opowiadać swoją historię tym, którzy zechcą tutaj przedreptać. A Indianie wędrowali w ro niezwykłe miejsce chętnie. A kiedy posłuchali historii Jaśka, to zaczęli przebąkiwać coś, że chcieliby usłyszeć więcej. A potem nawet się ochrzcić. Czternaście ostatnich lat życia Jasiek Dydak przemieszkał w tej izbie koło nie ludzką ręką uczynionego portretu Morenity – jak nazywaną ją od ciemnego koloru karnacji. Czternaście lat zdzierał gardło, opowiadaniem swojej historii. No i tych ochrzczonych Indian nawet spora garstka się uzbierała. A dokładnie osiem milionów. Tak, nie pomyliłem się. OSIEM MILIONÓW. W tym samy czasie, kiedy tysiące wiernych w Europie ogarniętej ruchami reformatorskimi opuszczało wspólnotę Kościoła, w Ameryce ochrzczono osiem milionów nowych Uczniów Drogi. Pan Bóg zawsze wyrównuje rachunki. I zawsze robi to po swojemu.