Był geniuszem fortepianu i aniołem jazzu.
Wokół nas jest mnóstwo tak zwanych normalnych ludzi. Mają wszystko na swoim miejscu – właściwy wzrost, nogi i ręce odpowiedniej długości, a ich ciała są symetryczne i prawidłowe od urodzenia. Ale żyją jakby nie mieli ani rąk, ani nóg, ani mózgów. Przeżywają swoje życie, nieustannie narzekając. Nigdy nie słyszano, żeby narzekał na cokolwiek. Nie patrzył w lustro i nie narzekał na to, co tam widzi. Był wielkim muzykiem i – ostatecznie – wielkim człowiekiem, piękną istotą ludzką, ponieważ miał zdolność odczuwania i dzielenia się tym odczuwaniem z innymi poprzez swoją muzykę.
Tak o Michelu Petruccianim pisał Wayne Shorter. Michel był Francuzem z wrodzoną chorobą kości, powodującą karłowatość i łamliwość (ponad 100 złamań w dzieciństwie). Był geniuszem fortepianu i aniołem jazzu. O tym występie przed Janem Pawłem II mówiono, że Anioł spotkał Boga.
Mówił: kiedy gram, gram sercem, głową i duszą. Nie gram dla ludzkich umysłów, ale dla ich serc.
Michel zmarł w wieku 36 lat. Konając powiedział: Szkoda, że nie mogę żyć jeszcze przez rok, byłbym znacznie lepszy…
Pochowano go na paryskim cmentarzu Père Lachaise. Zaraz za mogiłą Fryderyka Chopina. Mały człowiek z wielkim sercem.
[grafika z profilu FB Michela].