Biedna mama

Czy piłka nożna jest „zagrożeniem duchowym”?

W ramach „wieczornego obchodu” zaglądam, jak codziennie, do mamy. Siedzi na sofie i ogląda telewizję. Zazwyczaj o tej porze nie schodzi z mostka kapitańskiego za stołem: rozwiązuje krzyżówki, przekłada swoje patyczaki z jednego terrarium do drugiego, bo mnożą się jak głupie i czasem żartuję nawet, że powinna wprowadzić kontrolę urodzeń, a przy okazji zerka na telewizor.

A wczoraj – zero krzyżówek i patyczaków, mama siedzi na sofie i wpatruje się w „jakiś” mecz. Pytam, kto z kim gra, bo jestem futbolowym profanem. Tonem z góry zostaję poinformowany oficjalnie, że Polska z Mołdawią. To znaczy – nie całe narody, tylko reprezentanci. I że wygrywamy jeden – zero. Myję i pudruję cukrem salaterkę truskawek. Odgrzewam herbatę z cytryną. Układam leki w pojemniczkach – jedne na wieczór, drugie na nazajutrz rano. W tak zwanym międzyczasie strzelamy drugą bramkę.

Coś mi się przypomniało, więc robię skok na moją bibliotekę w sąsiednim pokoju. Słyszę krzątaninę. Mama wchłonęła truskawki i tabletki. Powiedziała swoim robalom „dobranoc skarby moje”. Wyłączyła telewizor. Prosi, żebym powyłączał światła, bo idzie spać. A jak mecz? – pytam. Nasi wygrali – mówi mama. To znaczy zwyciężyli pierwszą połowę, więc to tak, jakby cały mecz wygrali. Coś tam tam mruczę, że dopóki piłka w grze, wszystko się może zdarzyć, jak mawiał klasyk. Ale nie za głośno, żeby nie porozrywać obłoczków sennych marzeń, które gromadzą się już nad zmęczoną głową mamy.

Nie wiem, ile czasu przesiedziałem w książkach. W końcu wstaję, gaszę światła. Wracam do siebie. Jak zawsze na koniec dnia odpalam ulubiony portal informacyjny. Pierwszy bloczek niusów cały jest o przegranym meczu. Biedna mama – myślę – gdy się obudzi, będzie jej żal. Przebiegam wzrokiem nagłówki. Nie będę czytał. I tak się na tym nie znam. Mnie tam wystarcza lekka atletyka, narty – na drugie i pięściarstwo – na deser (profani mówią na to „boks”).

Zasypiając mam wrażenie, że słyszę piekielny jakiś chichot. Jak w historii o diable, co złapał Ruska, Niemca i Polaka i każdemu dał dwie szklane kulki, ciekaw co z nimi zrobią. Rusek jedną cisnął w Niemca, drugą w Polaka. Niemiec pierwszą kulką przywalił Ruskiemu a drugą Polakowi. A Polak jedną kulkę zepsuł, a drugą zgubił.

To się ludziska nadenerwują, naprzeklinają… Ostatnie, co mi przychodzi do głowy, nim utonę w objęciach Morfeusza to to, żeby piłkę nożną na poziomie reprezentacji umieścić katalogu zagrożeń duchowych, na równi z horoskopami, muzyką chewimetalową i pierścieniem Atlantów.

My w ogóle nie mamy szczęścia do reprezentacji. Nie tylko w sporcie. Ale o polityce już dawno postanowiłem sobie, że pisać nie będę.