Andrzeje się nie psują

Znam dwóch takich: Bobolę i Faulhabera.

O Boboli pewnie wszyscy słyszeli: zamordowany przez Kozaków jezuita, którego ciało po śmierci pozostało tak nienaruszone, że Sowieci chcieli uczyć się na nim jak zabalsamować skutecznie Lenina.

O Faulhaberze słyszało pewnie niewielu. Urodził się 122 lata po Boboli w Kłodzku, w rodzinie niemieckiego zegarmistrza, który swój fach chciał przekazac synowi. Ale Andrzej się uparł, żeby być księdzem. Uczył się w szkole jezuickiej, potem uczył w niej innych i zbierał fundusze na własną naukę dalszą. Aż zdobyl wykształcenie, które wraz z walorami charakteru predysponowały go do przyjęcia święceń w zakonie jezuitów. Przez siedem lat pracował w parafiach w Dusznikach, Lądku i rodzinnym Kłodzku. Nauczył się polskiego i czeskiego, bo dzieci tych narodowości stanowiły tutaj faktycznie większość. I pewnie doczekałby belferskiej emerytury, gdyby nie wojna zwana śląską.

Armia pruska miała taki problem, że uciekali z niej wojacy. Dowództwo zakazało pod karą śmierci ich spowiadać, co stanowiło też rodzaj represji antykatolickich. Dwóch złapanych dezerterów podczas przesłuchania wskazało na księdza Andrzeja Faulhabera, że ten nie tylko ich spowiadał ale nawet podczas spowiedzi namówił do dezercji. To było kłamstwo. Ale kto by się takimi drobiazgami przejmował. Faulhabera aresztowano. Proces trwał dwa miesiące. Księdzu odebrano prawo do obrońcy. Nie dano wiary jego zapewnieniom, że oskarżenie jest falszywe. Wyrok śmierci bez prawa do sakramentów świętych i… pochówku wydał sam król pruski Fryderyk II Wielki. Księdza Andrzeja Faulhabera powieszono 30 grudnia 1757 roku.

Powieszono i nie zdjęto przez dwa lata i siedem miesięcy, aż z Kłodzka wywiało Prusaków a w ich miejsce przyszli żołnierze austriaccy. Przez cały ten czas cielesny przybytek księdza Andrzej nie uległ zniszczeniu – rzekłbyś: wczoraj był powieszon.

Dopiero 28 lipca 1760 roku uroczyście pochowano Faulhabera w kłodzkim kościele Wniebowzięcia Matki Boskiej.

Niebawem wszczęto starania o beatyfikację. Ale szło to dość niemrawo, kolejne wojny zniszczyły zapał i choć u nas już dawno świeci aureola na głową takiego Sarkandra czy Grodzieckiego, ksiądz Andrzej z Kłodzka wciąż się jej nie doczekał. Choć ciało mu się nie zepsuło – kto wie – może do dziś. Trzeba by grobowiec otworzyć.