Kalędarz i kolendnicy

Skąd się wziął kalendarz? Nasi praprzodkowie pozazdrościli Księżycowi i Słońcu, że próbują zmierzyć nieuchwytny czas. I zabrali się za kalendarz. Najczęściej przyjmuje się, że to słowo pochodzi z łaciny. Tutaj „calendae” oznacza pierwszy dzień miesiąca. Łacina być może zaczerpnęła pełną garścią z greki, gdzie „kaleo” oznacza „zwoływać” (od tego słowa pochodzi „ecclesia” – czyli kościół, oznaczający zwołanie, zebranie, zgromadzenie ludzi). Rzymski Najwyższy Kapłan na początku miesiąca dokonywał „kaleo” – zwoływał ludzi, żeby ogłosić, które dni są robocze, a które świąteczne.

Na kalendy – czyli początek miesiąc – przypadał termin spłacania długów. Dlatego księgi, w których notowano warunki i kwoty pożyczek i zwrotów, zwano kalendariami. Z czasem zapisywano w nich także obwieszczenia i zarządzenia, rozkład dni i wykaz przypadających w danym miesiącu świąt. W ten sposób kalendarium stało się po prostu kalendarzem.

Pierwszy kalendarz na ziemiach polskich pojawił się pod koniec XV wieku, głównie dzięki temu, że na Akademii Krakowskiej utworzono wydział astronomii. Owo „calendarium” sto lat później stało się już spolszczonym „kalendarzem”.

Gdybyśmy zrobili ranking najpopularniejszych książek w starej Polszcze, ich listę otwierałyby książeczki do nabożeństwa. Zaraz za nimi byłyby żywoty świętych, a następnie Biblia. Tuż za podium plasuje się pierwsza książka świecka, a jest nią właśnie kalendarz. Opracowywany nie tylko przez akademików, ale jeszcze częściej przez dobrze wykształconych mnichów, zawierał mnóstwo informacji, opisujących zjawiska astronomiczne, pogodowe, zdrowotne, rolnicze, pełne prognoz i dobrych rad, nie zapominające także o świętach i świętych. Wiadomości to były różnej wartości poznawczej, więc mówiło się nieraz „kalendarz-łgarz”, albo że ktoś „kłamie jak kalendarz”, niejedna panna na wydaniu podanie pretendentowi do ręki uzasadniała krótko: „a licho mi z gospodarza, co gazduje z kalendarza”. Zapomniane przysłowie podsumowywało gorzko: „kopa adwokatów, kopa zegarków, kopa kalendarzów – to trzy kopy łgarzów”.

Z tej samej rodziny słów wywodzi się także nasza poczciwa „kolęda”. Już w pogańskiej starożytności wyjątkowo uroczyście obchodzono kalendy styczniowe – początek miesiąca otwierającego nowy rok wiązał się z obdarowywaniem się prezentami i przekazywaniem prezentów służbie. Chrześcijaństwo zwyczaj ten ochrzciło, wiążąc podarunki z przełomem roku, od adwentowego Mikołaja poczynając, przez święta Narodzenia Pańskiego aż po szczodrych Trzech Króli. Chodzili więc „po kolędzie” – czyli zbieraniu datków – „kolędnicy”, to jest obdarowywani. Wraz z rozwojem instytucji kościelnej powstał zwyczaj zbierania datków na rzecz służby kościelnej a potem także parafii. Zwyczaj nazwano więc „kolędą”, a śpiewane przy okazji pieśni sławiące Boże Narodzenie doczekały się miana „kolęd”.

Swoją drogą: urzeka mnie ta fantazja językowa, iż „kalendarz” pisze się z łaciny przez „en”, ale naszych „kolędników” już potraktowaliśmy skrótowo i prosto za pomocą „ę”. Czekam niecierpliwie na „ępatię”, „ędoprotezę”, „ętuzjazm” i „ęcyklopiedię”.