Echa kroków Czwartego Wieszcza słychać było w na chodniku przed sklepem moich dziadków.
W Żabnie – na skrawku ziemi, którą król Kazimierz dał dzieciom Abrahama jeszcze zanim powstał pobliski Tarnów – przy ulicy wiodącej z rynku w stronę Dąbrowy Tarnowskiej był sklep Selera, w którym unosił się zapach śledzi i nafty, Limanowscy sprzedawali galanterią, Sztyl handlował wyrobami żelaznymi a za ścianą moja babcia sprzedawała wyroby mięsne spreparowane przez mojego dziadka. Nie wszyscy mieli gotówkę. Niektórzy przynosili w zamian jajka. Inni brali na borg. Tak babcia zawsze mówiła: „na borg” albo „na bórg” – to było w jidysz i po niemiecku, tak się mówiło w Galicji i na Śląsku. Babcia pakowała podroby w woskowany papier, a w zeszycie zapisywała kto i ile jest winien. W zeszycie pojawiało się często nazwisko Pytko.
Pytkowie mieszkali w Konarach – niewielkiej osadzie, części Żabna, którą dochodzi się z Rynku i ulicy Otfinowskiej, która można ruszyć także w stronę kolorowego Zalipia, na brzeg Dunajca. Pytkowie byli biedni. Ledwie ich córka Teosia odrosła, zaraz wysłali ją na służbę do Krakowa, gdzie jakiś czas później została żoną Stanisława Wyspiańskiego. Jak doszło do małżeństwa?
Jest kilka hipotez:
1. Na placu budowy. Teosia pracowała jako… pomocnik murarski przy remoncie bazyliki franciszkanów, w której okna Wyspiański upychał kolorowymi szkiełkami imponujących witraży. Tam się spotkali. I on się w niej zakochał.
2. Na wiślanym moście. Ona stała w połowie długości z zamiarem, że skoczy w topiel i żyć przestanie. On zaś, przechodząc przypadkiem, przystanął, zagadnął, a dowiedziawszy się, iż powodem suicydalnych zamiarów jest panieńska ciążka Teosi, sprowadził dziewczynę do domu ciotki dobrodziejki Stankiewiczowej, u której gościny sam zażywał, gdzie Teosia schronienie znalazła, pracę i miejsce na w miarę spokojne macierzyństwo.
3. U ciotki. Po powrocie za zagranicznych studiów Wyspiański zakwaterował u ciotki Stankiewiczowej, gdzie spotkał od jakiegoś czasu już tutaj pracującą Teosię.
4. Na weselu. Ale nie tym, przełożonym językiem dramatycznym na deski teatralne, tylko znacznie wcześniej: na jakimś wiejskim weselu miał Wyspiański zapałać afektem do tańcującej, z wypiekami na policzkach Teosi. Jak było w rzeczywistości pewnie nigdy się nie dowiemy.
Podobnie jak nigdy nie doczekamy się ostatecznego rozstrzygnięcia, czy Teosia była błogosławieństwem czy też przekleństwem wieszcza. Hołubiący ją utrzymują, że dbała o Wyspiańskiego, pielęgnowała w czas konania od wstydliwej choroby, karmiła i broniła przed natrętami, a nawet surowo i skutecznie walczyła, aby do domowej skarbonki spływały na czas i w należnej wysokości wszelkie tantiemy z tytuły drukowanych i wykonywanych na scenie utworów ukochanego przez muzy męża. Wrogowie Teosi, z ciotką Stankiewiczową na czele, rozsiewali opinie, jakoby była głupia, na talenta mężowe nieczuła, grubiańska i nieokrzesana, stanowiąc udrękę dla Stasia, zamykając drzwi przed innymi, przyczyniając się do pomnożenia jego cierpień i – wreszcie – śmierci. Tadeusz Kotarbiński pisał, że było to „najbardziej niedobrane małżeństwo, jakie można znaleźć w Polsce, ale chyba na całym świecie”. Jak było w rzeczywistości pewnie nigdy się nie dowiemy, poza tym, że Wyspiański przysposobił jej panieńskiego syna, a następnie doczekał się z Teosią także własnych dzieci: Helenki, Miecia i Stania. I że wziął z nią aż dwa śluby. Pierwszy okazał się nieważnym. Ponieważ przy spisywaniu protokołu Wyspiański zataił fakt, iż trzymał do chrztu córkę Teosi (i własną też) – Helenkę. Przez to, w świetle przepisów kościelnych stał się „duchowym bratem” dziecka swojej przyszłej żony, a więc poniekąd jej… synem (Bosz, jakie to skomplikowane). I ślubu był nieważny ipso facto. Trzeba było napisać o dyspensę do biskupa Puzyny, a po jej otrzymaniu – z czym Puzyna problemu nie robił – małżeństwo zawrzeć po cichu jeszcze raz. Przeżyli w nim siedem lat. Do śmierci Wyspiańskiego.
Teosia w stanie wdowim zbyt długo nie pozostała. Rychło wyszła za mąż ponownie, za Wincentego Waśkę z podkrakowskich Węgrzec. Przeżyła Stanisława o całe 50 lat – źle ułożonych. Tak źle, że dzieci jej odebrano, pozbawiając praw macierzyńskich. Być może nie radziła sobie jako matka? Może ojczym był zbyt surowy? Albo nieustannie nieżyczliwi Teosi to sprawili? Jak było w rzeczywistości pewnie nigdy się nie dowiemy.
Wijąca się zakrętami uliczka, którą wśród współczesnych, całkiem ładnych i zadbanych zabudowań Konar można dojść z żabieńskiego rynku nad Dunajec, nosi dzisiaj imię Stanisława Wyspiańskiego, który w Konarach, w rodzinnym domu Teosi bywał. A nawet w miejscowym kościele jakieś kolorowe szkiełka w okna upychał, choć nie z takim rozmachem i sławą, jak u krakowskich franciszkanów. Rok przed śmiercią Wyspiańskiego mieszkańcy Konar ładną kapliczkę postawili przy drodze. Może Wyspiańscy jakiegoś grosza na nią dorzucili? Może Teosia zaglądała jeszcze przed wojną do sklepu moich dziadków, odwiedzając swoich krewnych? Ale na borg to już raczej na pewno ktoś z nich kupował, skoro w zeszycie babci pozostało nazwisko Pytko. Zresztą… Jak było w rzeczywistości pewnie nigdy się nie dowiemy.