Otto Lilienthal nie był pierwszym, który latał. Ubiegł go Jan Wnęk z Odporyszowa.
Byłem w Odporyszowie. Gdzie to jest? Małopolskie, powiat tarnowski, gmina Żabno. Okolice są polskim biegunem ciepła, miejscem najdłuższego w skali kraju okresu wegetacyjnego. Słoneczna aura panuje tutaj przez niemal połowę dni w roku.
Z wieży miejscowego kościoła startował do lotów na paraskrzydłach Jan Wnęk. Czterdzieści lat przed Otto Lilienthalem. Był pierwszym w historii świata, który zbudował aparat do latania cięższy od powietrza. W połowie lat 60 XIX wieku odbył kilkanaście lotów, startując z wieży odporyszowskiego kościoła. Szybował w największe święta i odpusty, żeby ludzie widzieli. Nawet na trzy kilometry w dal.
Zanim o Wnęku zacząłem czytać, opowiadał mi o nim dziadek. Dziadek urodził się w Odporyszowie. W pobielanej chałupie zaraz przy wejściu na plac kościelny. Moja prababka, Marianna z domu Kowalska, znała się z żoną Wnękową, Ludwiką. A Wnęk był nie tylko chłopskim Ikarem. Ale nade wszystko artystą. Rzeźbił. Chwycił intratny kontrakt: proboszcz – Stanisław Morgenstern, patriota, społecznik, poseł Sejmu Galicyjskiego – zamówił u niego stacje Drogi Krzyżowej, Siedmiu Boleści Najświętszej Panienki, sceny z Jej życia. Może i z pół tysiąca figur, jakby z trzewi Gotyku wyjętych, wyszło z jego rąk. Matka Boska miała twarz żony – Ludwiki. Bóg Ojciec nosił oblicze proboszcza Morgensterna. Symeon podobny był do samego Wnęka. Reszta świątków – do mieszkańców Odporyszowa.
Dziadek mówił, że roboty było tyle, iż Wnęk samy by nie podołał. Dobrał sobie pomocnika, niejakiego Sowińskiego. Ten mu nie tylko w rzeźbieniu, ale i furkaniu – jak mówią o lataniu w małopolskich wioskach – pomagał, budując pomost do startów przy latarni wieżowej, mocując rzemienie i linki skrzydeł do Wnękowych pleców i ramion. Aż raz, w noc przed kolejnym startem, po kryjomu, jeden z rzemieni nożem nadkroił. Rzemień pękł. Wnęk stracił panowanie na „lotami”, jak nazywano jego aparat do furkania. Runął na ziemię. Potłukł się straszliwie. Potem dwa miesiące umierał. Kiedy skonał, proboszcz pochował go do dziś nikt nie wie gdzie. A Sowiński rzemień skroił z zazdrości o pieniądze i sławę: że Wnęk kontrakt z proboszczem na całe ozdobienie kościoła i rozsianych wokół kaplic zachachmęcił i że ludziska Wnęka na rękach noszą. A za nic miał przy tym, że mistrz swoje furkanie Najświętszej Panience ofiaruje, jako znakomity Jej czciciel. Tak mi dziadek opowiadał.
Byłem w Odporyszowie z powodów rodzinno-funeralnych. W środę znów tam pojadę. Na pogrzeb wujka, który umarł w Krakowie, ale w ziemi przodków pragnął być pochowanym. Trochę połaziłem wokół wieży startów z książką Aleksandra Minorskiego „Ikar znad Dunajca”. Na licu czerwonej okładki postać wyrzeźbionego anioła, co biegnie, a nogi już odrywają się od podłoża. Tak pewnie startował sam Wnęk.
Zaraz przy kościele, gdzie było obejście pradziadków, śladu po zabudowaniach już nie ma. Ani gruszy, co rosła na środku podwórka. Żuraw umarł na próchnicę. Studnię zasypano, że śladu nie mia. Tylko grodzony prostokąt pozostał. Trawa się na nim zieleni: soczysta, gęsta. Może to właśnie w tym miejscu jest biegun ciepła i wegetacji? Może tu jest pępek świata?