Czy to jakieś neologizmy? Wprost przeciwnie. A dotyczą… opłatka.
Opłatek to najprostszy chleb: białą mękę miesza się z wodą i kładzie na chwilę na rozgrzaną blachę. Dawniej opłatki wypiekały klasztory i wiejscy organiści. Dziś produkuje się je na skalę przemysłową: na Wigilię oraz jako materię Eucharystii.
„Opłatek” oznacza to, co złożono w ofierze. W Namiocie Spotkania a potem w Świątyni w Jerozolimie składano co tydzień ofiarę z tuzina chlebów jako dziękczynienie za Opatrzność nad plemionami Narodu Wybranego.
Chleby na ofiarę przynosili na niedzielną Eucharystię starożytni chrześcijanie. Część konsekrowano i spożywano jako Ciało Pańskie. Resztę zanoszono do domów, gdzie łamano chleby i wypowiadano modlitwę zwaną eulogią – to znaczy tyle co „dobre słowo”. W eulogii – łamaniu chleba I dzieleniu się dobrym słowem – tkwią korzenie wigilijnego dzielenia się opłatkiem.
W IX wieku duchowni zaczęli się niepokoić, że wierni nie odróżniają Komunii – Ciała Chrystusa – od eulogii, więc jej zakazali. Dawny niedzielny zwyczaj dzielenia się chlebem i dobrym słowem przetrwał jedynie w odniesieniu do Wigilii i tylko w tradycji polskiej – w ojczyźnie i na obczyźnie.
Opłatki wypiekano jako białe ale też barwione. Te kolorowe zanoszono po Wieczerzy do stajennego żłobu – niech i bydlęta wiedzą, że Bóg się rodzi.
Z kolorowych opłatków wycinało się kółka, dwa-trzy sklejało się śliną. Tak powstawały „światy”. Wieszało się je na drzewku albo u powały na znak, że na ziemię zstąpił Pan świata całego.
Po Wieczerzy, jeśli uchował się jaki opłatek, kładło się go na blasze kuchennego pieca. Opłatek się rozgrzewał, wyginał kruchy i chrupiący. Trzeba go było jeszcze zanurzyć w rzadkim miodzie. Ów przysmak najmłodszych nazywano „radośnikiem”.
Zwyczajny opłatek, ale tyle skojarzeń, znaczeń i wspomnień.