Jakoś karykaturalnie i obrazoburczo kojarzą mi się te wizerunki, które ściskają głowę Chrystusa złotą koroną królewską albo i cesarską. Przepraszam.
Dla mnie najbliższym prawdy o królowaniu Chrystusa jest malunek Jacka Malczewskiego: Chrystus przed Piłatem. Koronę ma z cierni, w które wplątały się potargane włosy. Berłem jest trzcina wciśnięta za sznury, którymi spętano Mu ramiona, skrzyżowane w geście wieszczącym wyrok, który lada moment zapadnie. Lewa dłoń trzyma w zamyśleniu brodę, prawa – dzierży rąbek purpurowej szmaty ubranej na pośmiewisko. W cieniu, gdzieś z tyłu, siedzi Piłat. Ledwo widoczna u dołu dłoń podsuwa mu miskę do obmycia rąk. Co też zaraz uczyni, tylko wydłubie patyczkiem brud zza paznokcia, żeby nie pozostawić na sobie nawet cienia winy. Wszystko to w paradoksie barw: żywy, rumiany Chrystus, który zaraz umrze i trupioblady Piłat, który przecież pozostanie przy życiu.
Piłatowi twarzy użyczył Mieczysław Gąsecki zwany Goniem – malarz, kolekcjoner, pomocnik Malczewskiego, który cały dzień poświęcał mistrzowi, zajmując się ramami, blejtramami, farbami i pędzlami, a Malczewski dał mu na koniec upoważnienie do dysponowania wszystkimi swoimi malunkami. Tak – on i Freddie Mercury jak dwie krople wody, też macie takie skojarzenie?
Chrystusowi twarzy użyczył sam Jacek Malczewski. Zawsze tak robił: gdy malował Chrystusa, dawał mu swoją twarz. Jakby chciał powiedzieć „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).
Właśnie na tym polega tajemnica Chrystusa Króla: nie na tym, że On mną rządzi, że wydaje mi rozkazy, że pilnuje jak policjant i karze niczym sędzia – ale na tym, że on żyje we mnie.
Najlepiej o Chrystusie Królu pisze i Jego tajemnicę objaśnia święty Paweł do Efezjan i Kolosan. Pisze o Jego panowaniu i jednocześnie nie używa terminu „król” (basileus), tylko „głowa” (kefal). „Mieć króla na karku” a „mieć głowę na karku”, to dwie zupełnie różne rzeczy.