Kozak

Tylko dwóch Polaków rodacy podrzucali z wiwatem na moskiewskim Placu Czerwonym.

Pierwszym był Stanisław Żółkiewski, który w 1610 roku zdobył Moskwę, Zygmuntowi III Wazie przyprowadził braci Szujskich, żeby mu hołdowali, a carem ogłosił królewskiego syna – Władysława.

370 lat później – 1 sierpnia 1980 roku – Plac Czerwony w Moskwie zaroił się od milicjantów zaalarmowanych przez oddanych obywateli, że śpiewa się tutaj na całe gardło hymn polski i wiwatuje jakiegoś obywatela. Śpiewali i podrzucali kibice. Tym drugim, po Żółkiewskim, fetowanym Polakiem był Władysław Kozakiewicz, który dzień wcześnie – 30 lipca 1980 – podczas letnich Igrzysk Olimpijskich Moskwa 1980, ze względu na radziecką interwencję w Afganistanie zbojkotowanych przez USA i sporą część państw Zachodu – zdobył złoty medal w skoku o tyczce i w dodatku ustanowił rekord świata wynikiem 5,78.

Jego główny rywal – Rosjanin Wołkow – zatrzymał się na wysokości 5,65. Podobnie jak kolejny z Polaków, Tadeusz Ślusarski. Można zatem zrozumieć, że Rosjanom, ściśniętym żalem, puściły nerwy i podczas rozbiegu naszego „Kozaka” gwizdali, rzucali mięsem i darli się, jak opętani. Kiedy mistrz szczęśliwie przemknął nad niewzruszenie pozostającą na swoim miejscu poprzeczką, wylądował na obficie napompowanym materacu, z którego wstając, zwrócił się w stronę rozhisteryzowanej, sowieckiej publiczności, demonstrując układ ramion, który od tamtej chwili nosi zaszczytne miano „gestu Kozakiewicza”. Ułożonym pensjonariuszkom niech to określenie wystarczy. Fani motoryzacji bąkają tutaj coś o wale korbowym (taka część auta – w Małopolsce, a samochodu – w reszcie kraju). Wszelkiej maści freudyści dopatrują się w nim odniesień fallicznych. A młodzież jest dziś tak powściągliwa w okazywaniu emocji, że na demonstracji odpowiednich palców – w zależności od tego, co ma komunikować dany gest – poprzestają.

Historia moskiewskich skoków Kozakiewicza. „Ten” gest jest w 1:40 filmu.

Skończyło się nie tylko na tym, że następnego dnia Kozakiewicza dorwali kibice na Placu Czerwonym. Tam były same zakazy: palić nie wolno, żuć gumy, głośno rozmawiać, pluć, gwizdać, śpiewać. A ci go porwali na ramiona i zaczęli się drzeć: „Jeszcze Polska nie zginęęęłaaa”! W sumie milicja nie interweniowała.

Ale interweniował ambasador sowiecki w Polsce Borys Aristow, który żądał, by Kozakiewiczowi odebrać tytuł mistrzowski i medal oraz dożywotnio go zdyskwalifikować, ponieważ wspomniany gestem motoryzacyjno-feudowskim obraził naród radziecki. Sam Edward Gierek zadzwonił w tej sprawie do trenera i razem z przedstawicielami ekipy tyczkoskoczów ustalili taką wersję: Kozakiewicz nikogo nie chciał obrazić, tylko skakanie o tyczce powoduje takie napięcia mięśni ramion, że trzeba to napięcie jakoś zneutralizować, a w przypadku Kozakiewicza najlepsze efekty daje owijanie zgiętego w łokciu prawego ramienia wokół lewego przedramienia z dłonią zaciśniętą w pięść. I tak już pozostało.