Ja nie mogę z tym „Gościem”

Mam kabaretowe skojarzenia z pierwszą Komunią świętą.

Może nie z całą, ale z częścią towarzyszącej jej narracji. Nieustannie słyszę, że Jezus „zagościł” w sercach dzieci, że w Komunii świętej przychodzi „najważniejszy Gość”, „już gościsz Jezu w sercu mym” i w ogóle „bądź pozdrowiony, Gościu nasz”.

Pewien mistrz kabaretu – klasyk na poziomie, który nie musi przebierać się za babę i zmieniać głosu, żeby być uciesznym – opowiadał onegdaj, że nie wyobraża sobie, żeby dzieci mieszkały z nim do końca życia, więc zawczasu przygotowuje je do opuszczenia domu, a w tym celu zwraca się do nich zawsze per „gościu”. Żeby się nie przyzwyczajali – tłumaczy.

Takie mam skojarzenia z pierwszokomunijną narracją. W samej warstwie słownej wpaja się dzieciom, że Jezus jest tylko na chwilę, że nie ma co się przyzwyczajać, że tylko wpadł w gości. A potem wszyscy utyskują, że Komunia płytkę jest i skomercjalizowaną.

Tylko nielicznym będzie się chciało całymi latami to odkręcać, przechodzić jakieś oazy i neokatechumenaty, żeby wreszcie ogarnąć, że Jezus nie jest gościem, nie wpadł tylko na chwilę, żeby „przyjąć Jezusa jako Pana i Zbawiciela”.

A nie można tak od razu?