Historia „kolędy”

Kolęda pojawiła się na długi czas przed Chrystusem, a więc zanim nie tylko świętowano Boże Narodzenie ale w ogóle wystąpił powód, by to czynić.

Słowo „kolęda” pochodzi od łacińskiego „kalendae” – tak starożytni nazywali pierwszy dzień miesiąca w rzymskim kalendarzu. Sama nazwa „kalendarz” oznacza tyle, co zbiór pierwszych dni miesiąca, uzupełniony o pozostałe dni także. Słowo „kalendae” jest dość dziwne: to słowo rodzaju żeńskiego i liczby mnogiej – wyłącznie mnogiej, jak nasze drzwi, spodnie itp. Dziwne także z tego powodu, że jest jednym z nielicznych, w których występuje litera „k”. Normalnie w łacinie w zasadzie wszystko, co czyta się jako „k” pisze się za pomocą literki „c”.

Kolejna ciekawa rzecz z kalendami i rzymskim kalendarzem jest taka, że do czasów Juliusza Cezara jego porządek wyznaczał księżyc a nie słońce. Kalendy – czyli początek miesiąca – były w tym dniu, w którym po raz pierwszy po nowiu (czyli trzech „bezksiężycowych” nocach), po zapadnięciu zmroku na niebie znów ukazywał się maleńki skrawem Księżyca. Dlatego Księżyc zwano niegdyś Miesiącem albo Miesiączkiem i stąd jest też miesiąc jako jednostka czasu, a także kobieca miesiączka. Zresztą Słońce miało konotacje męskie, a Księżyc – kobiece (stąd te „kalendae” rodzaju żeńskiego.

Najbardziej uroczyście świętowano kalendy styczniowie (kalendae Ianuarie), rozpoczynające nowy rok. Rzymianie z ich okazji odwiedzali się, składali sobie życzenia i podarunki. Ponieważ starożytny zwyczaj kalend zbiegał się w czasie z pamiątką narodzenia Chrystusa, w czasach chrześcijańskich połączono obie tradycje. Z półwyspu Apenińskiego zwyczaj bożonarodzeniowych kalend rozpowszechnił się tak, gdzie dotarło chrześcijaństwo – w X-XI wieku także – przez Czechy – na ziemie polskie. W tym czasie zwyczaj „kalend” ściśle związane było z noworocznymi odwiedzinami i wymianą podarunków. Sam termin „kolęda” oznaczał po prostu dar albo upominek. Kolędami zwano pierwotnie przyśpiewki, którymi zrazu składano powinszowania, a następnie domagano się w zamian jakiegoś upominku, zwłaszcza w jadle i napitku. W Starej Polsce tworzyły się całe kompanije kolędników – czyli składających życzenia w zamian za poczęstunek czy inny podarek.

Pod koniec Średniowiecza do treści noworocznych powinszowania wplata się wątki religijne. Przyśpiewki wspominają także Narodzenie Pańskie i wydarzenia Ewangelii Dzieciństwa. W konsekwencji dopiero w połowie XVI w. określenie „kolęda” zaczyna oznaczać pieśń zarówno winszującą jak i opiewającą narodziny Jezusa. W tym czasie pojawiają się pieśni bożonarodzeniowe, który wykorzystują melodie i rytmy mazurków, polonezów i marszów – tak charakterystyczne dla naszej tradycji. Jednak dopiero na przełomie XVIII i XIX w. termin „kolęda” staje się synonimem pieśni religijnej o Narodzeniu Pańskim.

Do odwiedzających z życzeniami noworocznymi zagrody i dwory w dawnej Polsce dołącza także miejscowy pleban. Odwiedza swoje owieczki wraz z organistą i zakrystianem. Pierwszorzędnym celem jego wizyty – o czym dziś już chyba nikt nie pamięta – jest nauka katechizmu. W tamtych czasach nie ma katechezy w szkole, ba – prawie w ogóle nie ma szkoły. Latem młodsze dzieciska pasą krowy a starsze pomagają w polu. Więc zimą jest jedyna okazja, żeby ich o Panu Bogu czegoś nauczyć. Sam pamiętam, jak trzydzieści lat temu, gdym w owej praktyce uczestniczył, dziadkowie straszyli wnuki: no, to cię teraz ksiądz katecheta przeegzaminuje z katechizmu! Owa wizyta miała zatem charakter jak najbardziej duszpasterski. I ze względu na tło ją także nazywano (do dziś się nazywa) „kolędą”.

Wreszcie „kolęda” oznacza także datki – onegdaj najczęściej w naturze, czyli w postaci tego, co zostało ze świątecznego stołu – składane przy okazji „kolędy” księdzu, organiście i zakrystianowi. Stanowiło to znaczącą część ich wynagrodzenia – w czasach, gdy nie było systemu zatrudnienia, umów, ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych itp. Dziś temu wymiarowi kolędy często przyprawia się brodę, demonizuje i obśmiewa. Szkoda, bo nie jest ono ani najważniejsze ani nieistotne. Po prostu ma swoje miejsce i swoją wagę. I tyle.

Z rzymskimi kalendami wiąże się także zapomniane dziś powiedzenie: „ad kalendas graecas” – „do greckich kalend”. Coś odkładano do greckich kalend albo obiecywano zrobić na greckie kalendy. Czyli nigdy. W tradycji greckiej nie było kalend. „Ad kalendas graecas” oznaczało zwyczajne wysłanie kogoś na drzewo. U nas starozakonni mówili „pisz pan na Berdyczów”, a podrostki uśmiechały się szyderczo „czekaj latka”.