Przysiadł Jezus na krzyżowej drodze, zamyślił się i zasmucił się, zastygł w drewnie lub w kamieniu.
Frasuś albo Bolejący mówiło się u nas w Małopolsce na figurkę Jezusa, z której – kto wie – czy August Rodin nie zaczerpnął pomysł na swojego Penseura – Myśliciela? Najbardziej utkwiło mi z dzieciństwa określenie Święta albo Wielka Turbacyjo. Zwrot ten pojawiał się w potocznej mowie na podkreślenie wagi i wielkości problemów. Cytowali go także w dawnych wiekach uczniowie szkół parafialnych, którzy 12 marca – we wspomnienie Grzegorza Wielkiego, papieża – chodzili niczym kolędnicy po domach, zbierając datki i smakołyki i przyśpiewując: „Szanowne państwo, powiadamy wam racyjo, mam na brzuchu wielko turbacyjo, powiedziałbym jeszcze, ale mi się jeść chce”. Obrzęd nazywany Gregołami zaniknął dwieście lat temu. Przetrwała tylko wielko turbacyjo.
Im bliżej Gorców i Tatr zamyślonego „Chrystusika Frasobliwego”, „Solooblanego” nazywano też „Cierpiotką”, „Miłosierdziem w murku”, „Bozusiem” lub po prostu „Panajezuskiem” (na Kaszubach mówią „Płaczebóg” a na Roztoczu „Święty Piątek”).
Frasobliwy zawsze siedzi na kamieniu – czasem w kapliczce, często we wnęce w murze, z rzadka tylko pod gołym niebem. Jedną rękę trzyma na kolanie, drugą brodę podpiera. Ubrany tylko w koronę cierniową i perizonium – przepaskę na biodrach udającą bieliznę. Nosi ślady biczowania i inne okaleczenia, czasami nawet ślady po gwoździach ma na stopach i dłoniach. Chronologia nie ma tutaj znaczenia, gdy chce się ukazać pełnię cierpienia Panajezusowego. Co właściwie autor miał na myśli, czyniąc taki wizerunek?
Nie ma co do tego jasności. Pierwsza wersja tłumaczy, iż podczas drogi krzyżowej, zaraz po spotkaniu z Matką, żołnierze stracili nadzieję, że Jezus samodzielnie doniesie krzyż na miejsce egzekucji i przymusili przypadkowo spotkanego Szymona z Cyreny, by pomógł skazańcowi. Akurat gdy Cyrenejczyk brał się za bary z krzyżem, Jezus przysiadł na przydrożnym kamieniu, żeby odsapnąć nieco, zamyślił się, zafrasował, użalił nad sobą: „Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił? Albo w czym zawinił?”
Druga wersja utrzymuje, że ów frasunek nastąpił później, już na szczycie Golgoty, między 10. i 11. stacją, gdy szykowano krzyż, by Jezusa do niego przybić. W niewielkiej grocie tuż obok stał kamień odpoczynku – głaz, na którym pozwalano skazańcowi przysiąść i wytchnąć po raz ostatni przed podjęciem wysiłku konania. I właśnie ów moment – przysiedzenia, zamyślenia, frasunku – uchwycił ten, kto pierwszy raz chyba w XIV wieku taką postać Jezusa wyrwał z lipowego pieńka albo z kamienia.
Wielkie Turbacyje znaleźć można w dużych rozmiarach w kościołach i kaplicach, mniejszego kalibru – w muzeach i domach prywatnych. U zbiegu ulic Kościuszki i Węgierskiej w Gorlicach stoi kapliczka z Frasobliwym i niewielką lampką. Upamiętnia miejsce, gdzie w 1854 roku rajcy miejscy zapalili pierwszą na świecie uliczną latarnię naftową, skonstruowaną przez świeżo zamieszkałego tutaj Ignacego Łukasiewicza (rok wcześniej zbudował domową lampę naftową i ustawił ją w oknie apteki we Lwowie). Tutaj wypada dodać jeszcze, iż w mniemaniu niektórych „na frasunek – dobry trunek”, a prace wynalazcze Łukasiewicza nad ropą gęściej dobywającą się spod ziemi w tych okolicach, niż zwykła woda zaczęły się od jegomościa, który przyniósł do pana Łukasiewicza bańkę owego ohydztwa z prośbą, czy by z tego nie udało się jakiegoś fajnego alkoholu wydestylować. Ale to już początek innej, nieprzystojnej na czas Wielkiego Tygodnia opowieści.