Wiaderko

Czego najbardziej nie lubię w „byciu księdzem”?

Gdy jakaś kobieta albo ktoś starszy nie pozwala mi się przepuścić w drzwiach, upierając się, że to mnie się należy wejść jako pierwszemu.

Gdy po dniu skupienia albo rekolekcjach dziekują mi „za trud” i „znalezienie czasu wobec tak licznych obowiązków”. Nienawidzę takiego gadania, bo lubię mówić (podobno kaznodzieje dzielą się na „tych co lubią” oraz „tych co potrafią „) i nie jest to żaden trud tylko mój – że tak powiem – psi obowiązek – i innych raczej specjalnie nie mam.

Nie cierpię dostawać kwiatów. Nie lubię ich, ale kocham. Różnica jest taka, że ten kto lubi kwiaty – zrywa je, a kto kocha kwiaty – ten je podlewa. Ponadto dostawanie kwiatów jest cokolwiek niemęskie.

Trafia mnie, gdy ktoś mi wmawia, że wybrałem lepszą drogę, bardziej wzniosłe powołanie, takie poświęcenie. Uważam wprost przeciwnie: że nie dotyka mnie co najwyżej połowa problemów przeciętnej rodziny i tylko dzięki opiece nad podeszłymi wiekiem rodzicami – a teraz już tylko mamą – udaje mi się w miarę nie odkleić od rzeczywistości i wiem ile kosztuje chleb i dziesięć deko kiełbasy.

Poza tym bycie księdzem jest ok. Zwłaszcza gdy jest się – tak jak ja – dziurawym wiadrem popękanym tu i ówdzie: coś tej wody doniosę, a z tego co rozchlapię może uda się, że przy drodze którą idę wyrośnie choćby kilka lichych stokrotek i pozostanie kolorowy ślad po kimś, kto nie lubi kwiatów ponieważ je kocha…?