Nauka Kościoła o żałobie

O czym będzie ten tekst? O niczym. Ponieważ w sprawie żałoby Kościół… absolutnie milczy.

Nawet słowem o żałobie nie wspomina ani katechizm, ani prawo kościelne. Pewne odniesienia do niej znaleźć można jedynie w Biblii. Dotyczą one żałoby celebrowanej w judaizmie, nie w chrześcijaństwie. Dlaczego? Już rabini uczyli, że żałoba nie może trwać zbyt długo ani być zanadto widowiskowa, gdyż nie powinna przewyższać Bożego miłosierdzia. Dla chrześcijan życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy. Pogrzeb jest niejako pożegnaniem z kimś, kto udaje się – jeśli można użyć takiego porównania – w podróż. Nasza rozłąka jest przejściowa. Znów się spotkamy. Śmierć jest rozstaniem a nie stratą. Rodzi ból, ale nie zabija nadziei.

W naszej rodzimej tradycji pojawiły się jedynie królewskie przepisy nakazujące wdowom noszenie się na czarno przez rok po śmierci małżonka. Niestosowanie się do tego nakazu skutkowało utratą prawa do części majątku dziedziczonej po mężu. W okresie rocznej żałoby nie wolno było pozywać wdowy na sąd. O wdowcach zdaje się, że prawo raczej milczy. Pozostałe praktyki były dość podobne choćby do tych spotykanych w tradycji żydowskiej. Jak tutaj przeżywano żałobę?

W przypadku bliskich krewnych ścisła żałoba trwała tydzień. Nie wolno było wychodzić z domu, pracować, golić się, strzyc, obcinać paznokci, nosić rzeczy ze skóry. Trzeba było siedzieć na niskich stołeczkach albo na podłodze, po ciemku – bo nie wolno zapalać światła – bez studiowania Tory i gotowania jedzenia – o nie troszczyli się sąsiedzi. I jeszcze strój – miał być porwany, postrzępiony, w nieładzie. Po tygodniu następował miesiąc lżejszej żałoby. Można już było pracować, modlić się w synagodze, ale wciąż w postrzępionym ubraniu. Na tym kończyła się żałoba po wszystkich zmarłych, z wyjątkiem rodziców. Tych trzeba było upamiętnić przez cały rok. Ostatnie jedenaście miesięcy było już spoko – jedzenie, fryzjer i te sprawy. Jedynie nie wolno było uczestniczyć w imprezach, zabawach oraz uroczystościach innych niż religijne: można było iść na ślub, ale na wesele już nie.

Nasze analogie żałobne dotyczyły głównie stroju – nie postrzępionego lecz czarnego w całości, albo czarnych akcentów – wstążeczek, opasek – oraz powściągliwości w zabawach i uciechach. O ile pogrzeb żydowski winien się odbyć w ciągu 24 godzin od śmierci, o tyle w naszej tradycji obstawano raczej przy trzecim dniu po śmierci – ze wskazaniem na Chrystusa, który trzeciego dnia zmartwychwstał. Ścisła żałoba trwała tydzień, bo siedem dni opłakiwał śmierć ojca Jakuba Józef Egipski. Miesiąc lżejszej żałoby odnosił się do faktu, iż 30 dni opłakiwano śmierć Aarona i Mojżesza.

Nasze rodzime tradycje żałobne nie były – i nie są – przedmiotem kościelnego prawodawstwa. Stanowiły jedynie owoc rodzimej, czasem lokalnie zróżnicowanej tradycji. Jeszcze kilka lat temu zdarzały się pytania, czy na przykład udział w weselu kogoś, komu miesiąc wcześniej zmarł ktoś bliski jest grzechem – nie jest i nigdy nie było, to tylko kwestia tradycji. Dziś jednak także tak nieformalna tradycja zanika. Nawet podczas pogrzebu coraz trudniej spotkać uczestników noszących się na czarno.

Nie chciałbym, by ktoś odniósł wrażenie, że w takim razie w kwestii żałoby hulaj dusza – piekła nie ma! Po prostu: są sprawy, których nie regulują przepisy, których prawo nie nakazuje ani nie zabrania. Ale w tym przypadku działa zasada: to, że coś „wolno” nie oznacza, że to „wypada”. Żałoba nie jest kwestią moralności ale wrażliwości. I tyle.

Oczywiście mam na myśli żałobę jako zestaw zachowań kulturowych i społecznych. Zupełnie innym zagadnieniem, nie podlegającym wątpliwości, jest żałoba w wymiarze psychicznym, właściwa wszystkim, którzy doświadczyli śmierci kogoś bliskiego. Ale to już inny, choć nie mniej fascynujący temat.