Wstyd

Jako dziecko nauczycielskie z atencją do spraw szkolnictwa się ustosunkowuję. Lecz jedynie amatorsko – ze zinstytucjonalizowaną edukacją nic mnie natenczas nie łączy poza wspomnieniami. Z uwagą więc odtworzyłem sobie wywiad, jaki dał jednej ze stacji radiowych minister edukacji.

– W wyborach wzięła udział wyjątkowo duża ILOŚĆ ludzi – słyszę. Trudno, każdemu zdarza się przejęzyczenie – myślę sobie. Rozmowa toczy się dalej. I po kilku minutach minister mówi:
– Głosowało na nas tyle a tyle milionów, to naprawdę duża ILOŚĆ ludzi. Spokojnie, oddychaj – myślę sobie. W ferworze wypowiedzi człowiek się zapomina. Mija kolejne kilka minut. I znów pojawia się kwestia frekwencji wyborczej:
– To największa ILOŚĆ ludzi, którzy uczestniczyli…
Poczułem się jakby trafił we mnie taki wielki drewniany młot, którym pobija się kliny ściskające deszczułki, co miażdżą i wygniatają olej z uprażonych ziarenek rzepaku. Sam widziałem w zabytkowej olejarni na Roztoczu. Ten młot „szlag” się nazywa…
Nie jestem ani zwolennikiem ani przeciwnikiem jakiegokolwiek ugrupowania czy stronnictwa. Ale ktoś kierujący sektorem edukacji – systemu odpowiadającego za krzewienie wiedzy, która obejmuje także znajomość ojczystej mowy i jej reguł – sam musi ją posiadać. Musi.
Proszę mnie nie przekonywać argumentami, że każdemu się może zdarzyć. Serio? Trzy razy pod – nomen omen – rząd? Nie. Mnie i pewnie jeszcze sporej cząstce populacji to się nie zdarza i ze spokojnym sumieniem mogę rzucić kamień.
Chyba w podstawówce uczy się dzieci, że 'ilość” odnosi się do rzeczowników niepoliczalnych w rodzaju mąki, piasku, mięsa, drewna, wody – których zasoby wyraża się w jednostkach (kilogramach, litrach, kubkach itp.). Ludzi, konie, samochody, domy, ulice da się policzyć beż użycia jednostek miary, więc do nich odnosi się „liczba”. Mamy dużą liczbę uczestników, uczniów, wyborców – pięciu, stu, dwa miliony.
Wiem, może w całej tej radiowej historii nie ma niczego złego. Ale jest straszny wstyd.
[Foto z sieci]