Znaki

Opowiadałem wczoraj uczestnikom rekolekcji o Ziemi Świętej. Pokazywałem zdjęcia. Ktoś zapytał, jakie są największe różnice między Izraelem a Polską. Znaki drogowe – odpowiedziałem bez namysłu.

Oczywiście różnic jest sporo. Ale mnie ta kwestia akurat nie daje spokoju. Mam wrażenie, że w Izraelu znaki drogowe stawia się nader oszczędnie. W przeciwieństwie do Polski. Właśnie jestem pod wrażeniem konkretnego przypadku.

W ostatnich dniach dość często pokonuję trasę Bielsko-Biała – Kozy – Kęty Podlesie. Paranoja zaczyna się na granicy Kóz i Kęt, która jest jednocześnie granicą województw Małopolskiego i Śląskiego (to administracyjnie, bo historycznie i geograficznie i tu i tu jesteśmy w Małopolsce. Przekreślona tablica wieńcząca koniec obszaru zabudowanego, gdzie wolno jechać 50 km/h i 5-6 metrów dalej znak ograniczający prędkość znowu do 50 km/h. Na tych 5-6 metrach próbowałem rozpędzić się do dozwolonych 90 km/h, ale się nie udało. Ja mam tylko fiata.

Kawałeczek dalej droga wpada w urokliwy las. Jest wąsko, kilka zakrętów. Ale jednak ktoś obliczył, że można przyspieszyć do 70 km/h. Z tym, że wciąż nie można wyprzedzać. Jakiś czas potem kolejny znak każe zwolnić do 50 km/h. Potem następny znak znosi zakaz wyprzedzania, ale wciąć trzeba jechać wolno, a następnie można już jechać bez ograniczeń, czyli 90 km/h. Potem znów jest 70-tka i zakaz wyprzedzania. A następnie znak, który znosi oba ograniczenia. A jeszcze dalej jeszcze jeden duet znaków znoszących ograniczenia, chociaż same ograniczenia po drodze już się nie pojawiły. Może kiedyś były, ale teraz nie ma.

Na odcinku 1,5 km naliczyłem 14 znaków zakazujących albo znoszących to, czego wcześniejsze znaki zakazały. Gdybym nie był dżentelmenem, zacząłbym podejrzewać, że chodzi o pieniądze. Że ktoś je dostał za zaplanowanie tych znaków, ktoś za ich wytworzenie i ktoś za ich ustawienie. Ale jako dżentelmen śmiem przypuszczać, że to wszystko w ramach działalności charytatywnej uczyniono.

Niemniej jednak w pewnej chwili odkładam honor na bok i zaczynam się denerwować: czy ja wyglądam na idiotę? Na kogoś, kto widząc zakręt nie wie, że trzeba zwolnić, bo Pan Bóg wybacza wszystko, ludzie – cokolwiek, a fizyka nie wybacza niczego? Czy ja wyglądam na szaleńca, który zabierze się za wyprzedzanie w miejscu, w którym nie widać, czy coś jedzie z przeciwka? Pamiętam tę drogę sprzed 30 lat. Była węższa, miejscami dziurawa albo połatana. Nie było żadnych znaków – może poza ostrzeżeniem o dwóch ostrych zakrętach. Co jest? Czy myśmy w ciągu 30 lat tak straszeni zgłupieli, że trzeba nam wyoślić oczywiste oczywistości czy też władza – przynajmniej ta od dróg – do tego stopnia straciła do nas szacunek i zaufanie?