Podobno na Wyspach Kanaryjskich nie ma żadnych kanarków. Analogicznie: na Wyspach Dziewiczych również nie ma żadnych… kanarków.
Taki dowcip onegdaj słyszałem. Można się uśmiechnąć, ale trzeba również zdementować: na Wyspach Kanaryjskich kanarki występują rdzennie, a na Wyspach Dziewiczych i w sąsiedztwie zostały introdukowane, to znaczy przywiezione przez człowieka.
A więc nazwa wysp i gatunku wdzięcznie śpiewających ptaszków mają jednak coś wspólnego? Tak – psa. Ale po kolei. To nie wyspy nazywają się „Kanaryjskie” ze względu na występujące tutaj kanarki. Ale barwne, rozśpiewane ptaszki nazwano „kanarkami”, gdyż pochodzą z Wysp Kanaryjskich. Same zaś wyspy swoją nazwę zawdzięczają rozszczekanym czworonogom. Canis – to po łacinie „pies”. Do Rzymu wieść o wyspach przyniósł władca Mauretanii Juda II niespełna 40 lat przed Chrystusem. Naopowiadał, że na wyspach ludzi może nie jest zbyt wiele, ale za to wszędzie wałęsają się gromady groźnych, ogromnych psów. Opowieści Judy uwiecznili Plutach i Pliniusz, rozwodząc się nad rozszczekanymi, szczerzącymi kły „canes” – psami. I stąd nazwa wysp, a później od nich – śpiewających ptaszków.
W mojej domowej menażerii prawie zawsze był kanarek. Przedrzeźniały go mieszkające w sąsiedniej klatce papugi. Pamiętam kanarka, który rozśpiewywał się zawsze wtedy, gdy ktoś używał młynka do kawy, kupionego po okazaniu kwitów z odstawionej do skupu makulatury. Moi kuzyni, którzy przejęli schedę po dziadkach po mieczu, z wielce udanym skutkiem hodowali równolegle z gołębiami najwyszukańsze odmiany kanarków.
Moja ciocia – skrzypaczka – też miała kanarka. Mieszkała samotnie, więc łajza miał nigdy nie zamykaną klatkę i włóczył się po całym mieszkaniu, przelatując z kąta w kąt z furkotem. Pewnego razu, gdy ciocia-nieboszczka wróciła z koncertu, nie została przywitana radosnym jazgotem. Zapaliła światło i zaczęła wołać ptasiora po imieniu. Za czas jakiś wylazł na piechotą zza meblościanki, spowity w całun pajęczyn. Musiał wskoczyć w szparę między meblami a ścianą i nie potrafił znaleźć wyjścia, dopóki w mieszkaniu nie rozbłysło światło. Wytoczył się z fochem na dziobie. Ale po odebraniu odpowiedniej porcji głasków, tudzież ugotowanego kurzego żółtka dla zdrowotności, wrócił do pierwotnej kondycji wyjca, dzielnie akompaniującego ciocinym wprawkom skrzypczanym.
Zupełnie na marginesie dodam jeszcze, że w dość współczesnej polszczyźnie kanarek ma konotacje transportowo-opresywne. Kanarkiem zwano przed z góra stu laty na żółto pomalowane warszawskie omnibusy. Ze względu na kolor otoków służbowych czapek w II RP kanarkami przezywano żołnierzy wojskowej żandarmerii oraz – ze względu na podobny kolor czapek – kontrolerów biletów w środkach komunikacji publicznej. Ponieważ słowo „kanarek” brzmiało nieodpowiednio łagodnie, wkrótce zaczęto używać jego zgrubienia, które pozostało do dziś, choć kontrolerzy w mundurach już nie chodzą.