Wszyscy ją mają, ale nikt nie wie, czym właściwie jest. Dziś z Leszkiem mówiliśmy o duszy.
Zacząłem od historii pewnej wyprawy. Grupa archeologów – ludzi, którzy profesjonalnie szukają w gruncie rzeczy – przybyła gdzieś tam do Egiptu. A ponieważ na stanowisko mieli z dwieście kilometrów i dwa tuziny skrzyń ze sprzętem, wynajęli tragarzy. Pędzili ich niemiłosiernie po pustyni przez trzy dni z rzędu, pokonując ponad sto kilometrów. Czwartego dnia o świcie szef tragarzy stanął przed namiotem archeologów i oznajmił, że dzisiaj oni nie ruszą się ani na krok. Przez ostatnie trzy dni pędziliśmy w takim tempie – wyjaśnił – że teraz nasze dusze muszą dogonić nasze ciała…
Leszek podchwycił temat i mówi, że to oddzielenie duszy od ciała wymyślili greccy filozofowie. Bo przecież człowiek jest całością. A nie: dotąd ciało, a odtąd – dusza. Przecież nikt nie powie, że na parkiecie tańczą ciała, tylko ludzie. W wypadku zostało rannych pięć osób, a nie pięć ciał. Mówimy, że choruje Krzysiek albo Baśka, a nie – jakieś ciało. Nie mówimy też, że umarło czyjeś ciało, tylko konkretny człowiek żyć przestał. Dusza, to nie jest jakaś część człowieka, rodzaj istoty, która zamknięta a nawet – jak chcieli Grecy – uwięziona jest w ciele. Dusza jest pierwiastkiem życia, nieśmiertelności, wieczności. Bo życie zmienia się, ale się nie kończy.
Zatem ja znowu otworzyłem Biblię i przypomniałem, że tutaj pojawia się słowo „nafasz”, które tłumaczy się jako „duszę”. Oznacza ono siłę, która sprawia, że ciało żyje. Można je też przetłumaczyć jako „oddech”, „tchnienie” albo „proces oddychania”. Najwyższy, gdy ulepił człowieka z prochu ziemi, tchnął w jego nozdrza tchnienie życia. To była właśnie dusza. „Nafasz” oznacza także „istotę żywą” – tak Adam nazwał każde zwierzę, które Stwórca przyprowadził mu do pomocy. W świecie Biblii „dusza” oznacza osobę, dusza – to ja, całe moje istnienie. Dlatego w Psalmach słyszymy, że dusza jest spragniona, zgłodniała, syci się, naraża się albo jest zagrożona. W Psalmie 69 nasi spece od tłumaczeń przełożyli na język polski, że „woda sięga mi po szyję”, choć w oryginale jest, że sięga „po duszę”. Chyba lepiej byłoby powiedzieć po polsku: po dziurki w nosie, niż po szyję. W Nowym Testamencie „dusza” – po grecku „psyche” też oznacza osobę i jej życie. Dusza bywa ogarnięta strachem, bojaźnią, można ją zatracić, znaleźć dla niej ukojenie albo ją… ochrzcić.
Leszek na to oddał się frazeologizacji, przypominając, że re-animacja, to przywrócenie – dosłownie – duszy (po łacinie „anima”), czyli czynności życiowych (re-spiracja, to przywrócenie oddechu). Ktoś bywa „duszą towarzystwa”, ktoś inny, to „dusza, nie człowiek”. Możne uciekać przed czymś „z duszą na ramieniu”. „Duszą i ciałem” można być za kimś lub za czymś. Można jeść albo spać „ile dusza zapragnie”, chyba się że się „nie ma grosza przy duszy”. A jeśli ktoś lubi komuś „wchodzić w duszę buciorami” rychło może znaleźć się w takim położeniu, że nigdzie wokół „nie będzie żywej duszy”. Nie sposób wymienić wszystkich podobnych powiedzeń. Słownik frazeologiczny wymienia blisko kopę tego rodzaju konstrukcji słownych.
Na koniec dorzuciłem do tej wyliczanki i swoje trzy grosze, a właściwie trzy litery: SOS. Wprowadzono ów sygnał 115 lat temu, jako wyrażone w alfabecie Morse’a wołanie o pomoc: trzy krótkie, trzy długie i znów trzy krótkie sygnały. Tłumaczy się to najczęściej, jako „ratujcie nasze dusze” (Save Our Souls – niektórzy zamiast „souls” – „dusze” mówią, że chodzi o „skins” czyli „skóry” albo „send out succour” – czyli wyślijcie pomoc, albo – po staropolsku – przyjdźcie w sukurs). W pewnym uproszczeniu można zdefiniować modlitwę, jako wołanie człowieka „SOS”, a jednocześnie czas, jaki dajemy sobie, żeby dusze dogoniły nasze pogrążone w pośpiechu ciała.
Nie powiedziałem już tego na ambonie, ale przypomniał mi się jeszcze stary szmonces Horacego Safrina, gdy spotkało się raz dwóch Starozakonnych:
– Ty wiesz – mówi pierwszy – że ten Srul wyduchał zionę?
– Jak to „wyduchał zionę”? – dziwi się drugi. – To niemożliwe.
– Niemożliwe? Ach, rzeczywiście. Pardon. On nie wyduchał ziony. On wyzionął ducha…
Zdarza się, że ktoś leży „bez tchu”. To „tchu” jest w dopełniaczu (kogo? czego?). A wiecie, jak brzmi mianownik od dopełniaczowego „tchu”? „Dech”. Duszę skojarzyć trzeba także z tchem, z zaduchem czy wychyleniem czegoś duszkiem (na jednym oddechu). A w ogóle blisko „duszy” jest także „duch”. Lecz to, czym różnią się od siebie zgodnie uznaliśmy z Leszkiem za dobry temat na kolejne kazanie.