Kto je namalował? Wiadomo – Jacuś!
Koniec pierwszej dekady XX wieku, to w twórczości mojego Jacka Malczewskiego okres „Chrystusowy”. Malował Go z Samarytanką przy studni, ukoronowanego cierniem wobec Piłata, z płaczącą grzesznicą i przy stole w Emaus. Poszczególne tematy realizował wielokrotnie. A Pana Jezusa malował zawsze jako… samego siebie. W zasadzie wszystko się na tych autoportretach zgadzało z wyjątkiem długich włosów, którymi – w przeciwieństwie do Chrystusa – Jacuś raczej średnio się mógł pochwalić.
Dla mnie najfajniejszy jest „Chrystus z zesłańcami” z 1909 roku. To tryptyk. Jezus – z twarzą Jacusia – siedzi w środku i łamie chleb – jak w Emaus. Przed nim szklaneczka wina oraz nóż i widelec (w czasach Jezusa w charakterze zastawy stołowej nie występujące, ale w czasach Jacusia – już tak). A obok – na dwóch osobnych obrazach – mamy dwóch uczniów – też jak w Emaus. Tyle, że to zesłańcy syberyjscy, odziani w wojskowe szynele z ruskimi naramiennikami. Po prawej ręce Chrystusa – starszy, pewnie uwieziony na Sybir powstaniec z 1863. Po Jego lewej – młodszy – być może wojownik z czasów niedawnej rewolucji 1905 roku.
Dlaczego Malczewski połączył wieczerzę w Emaus z Sybirakami, przegranymi w walce o niepodległość? Żeby im Jezus w serce wlał nadzieję: Ja pokonałem niewolę śmierci, wam też się uda i Ojczyzna wasza zmartwychwstanie. Ufajcie, Jam zwyciężył…!