Zapach

Czy Pan Bóg ma swój ulubiony zmysł?

Oczywiście, że tak. A wiadomo o tym z pozostającej w cieniu Biblii legendy. W szóstym dniu stworzenia, kiedy już dziewięć razy Najwyższy powiedział „niech się stanie” to albo tamto i po raz dziesiąty rzekł „uczyńmy” – a chodziło o człowieka – i kiedy już w ubłoconych prochem czyli wierzchnią warstwą ziemi dłoniach trzymał figurkę protoplasty ludzkiego rodzaju, nadszedł czas, żeby go ożywić.
– Ale jak przekazać mu życie? – zaczął się głowić Najwyższy. – Przez oczy? Nie, bo na innych ludzi i ich rzeczy będzie patrzył pożądliwie. Przez uszy? Nie, bo będzie gonił za plotkami i sensacją, zawsze gotów słuchać głupstw. To może przez usta? Też źle, przecież ustami będzie kłamał o oczerniał. To może przez skórę? Nie, bo będzie zaspokajał swoją ciekawość dotykiem, będzie lubieżny i okrutny wobec innych…

I tak pozostał Najwyższemu jedynie nos. Dlatego w nozdrza człowieka – a nie w usta, uszy, oczy czy przez skórę – tchnął życie. Zatem ulubionym zmysłem Pana Boga jest węch. On też jako jedyny nie weźmie potem udziału w pierwszym grzechu. Niewiasta usłyszy namowę węża-kusiciela, zobaczy że zakazany owoc nadaje się do spożycia, dotknie go i zerwie, a potem skosztuje i rozsmakuje się w nim. Tylko o wąchaniu owocu nie ma w Biblii ani słowa.

W tradycji Judaizmu jest moment, kiedy węch staje się najważniejszy. To koniec Szabatu i obrzęd „Hawdala” czyli „odróżnienia” – co jest Szabatem, a co nim już nie jest, gdy Szabat się kończy. Po ostatnich modlitwach zapala się kadzidło, by jego zapach pozostał w nozdrzach jako ślad dnia uświęconego boskim odpoczynkiem.

Jak myślicie: czym pachnie niebo? Bo dla mnie kawą z cynamonem – taką „à la Franz Joseph”, jak mówi się o niej we Lwowie – kawowej stolicy Galicji.

[foto z sieci]