Ruscy

Ich napływu do Polski nikt nie rejestruje. Ale szacuje się, że jest ich ponad pół miliona.

Kiedy rano idę do kościoła, w przylegającym do niego parku ośnieżone drzewa drżą pod naporem gawronich rozmów i kłótni. Gdy wracam, jest już jaśniej, a lśniąco czarne, dostojne ptaki przeczesują przykościelne klomby i zagajniki w poszukiwaniu pożywienia. Podpatrzyłem dwie techniki żerowania. Pierwsza, to majestatyczne kroczenie wszerz i wzdłuż, przeczesywanie gruntu centymetr po centymetrze, rozgrzebywanie śniegu i ziemi dziobem. Zawsze co się znajdzie: nasionko, niezbyt głęboko zagrzebany pędrak, mysz jakaś nawet. Druga strategia jest imponująca: siada taki czarny ptasiorek na jakimś podwyższeniu – na słupku ogrodzenia, na siatce, parkanie, na gałęzi – i z góry uważnie lustruje teren poniżej. Aż rozpościera skrzydła i spokojnie szybuje w dół, schyla się, a zaraz unosi dumie głowę, ściskając w dziobie całego orzecha. Jak sobie z nim poradzi?

Gawrony to jedne z najbardziej inteligentnych ptaków. Wystarczy kilka razy machnąć rozłożystymi skrzydłami i usiąść na skraju dachu, upuścić orzech na betonowy chodnik – jeśli nie za pierwszym, to za kolejnym razem na pewno skorupka pęknie i spokojnie będzie można schrupać ukryty w niej miąższ. Ze studenckich czasów pamiętam, jak w Krakowie gawrony buszujące na Plantach potrafiły znaleziony orzech podłożyć na szynę tramwajową i czekać cierpliwie, oczywiście pilnując swojej zdobyczy przed innymi głodomorami, aż koła tramwaju rozgniotą go na jadalną miazgę.

Gawrony potrafią użyć patyka albo kawałka drutu, żeby wydłubać z ukrycia jakiś smakowity kąsek. A choć ich łacińska nazwa „frugilgus” oznacza kogoś, kto zbiera owocowe, to jednak nie pogardzą niczym, co nadaje się do jedzenia, z robactwem i myszami włącznie. W swojej mądrości nauczyły się, że im bliżej ludzkich siedzib, tym łatwiej znaleźć coś do jedzenia – resztki, okruchy, ogryzek, czasem nawet solidny kawałek wędliny, mięsa, bułki czy ciasta, nawet jeśli jest zeschnięte. Dlatego mówi się, że to gatunek synantropijny – czyli „bliski człowiekowi” („syn” – to coś bliskiego, tak jak „synonim” czyli wyraz bliskoznaczny, a „antropos”, to człowiek).

A jeśli chodzi o sprawę obywatelstwa: zimą żerują u nas gawrony, które przylatują do Polski ze środkowej Rosji, bo nasza zima lżejsza. Jak dla kogo. Bo w tym samym czasie nasze rodzime gawrony wybierają się w nieco cieplejsze strony, zadowalając się jednak Niemcami, Austrią, Węgrami – w każdym razie to nie są bociany czy szpaki, które muszą mieć bardzo ciepło, żeby tylko nie było siarczystych mrozów. Pod koniec lutego wszystkie gawrony wracają do siebie – ruskie na wschód, nasze do nas. Zaczynają budować gniazda z patyczków, potem złożą jajka i będą je wysiadywać przez niespełna trzy tygodnie, aż pojawią się młode.

Gawrony tworzą monogamiczne, wierne sobie do śmierci pary, pary skrzykują się w liczące nieraz setki osobników gromady. Szacuje się, że w Polsce mamy dużo ponad 200 tysięcy gawronich par. Żyją gawrony w dziwnej symbiozie z nieco mniejszymi kawkami. Oba gatunki raczej nie boją się człowieka, pozwalają się oswoić, bardzo łatwo adaptują się do każdych warunków: słyszałem, że jeśli taki osobnik trafi do jakiegoś azylu czy weterynarza, jedyne, na czym mu zależy, to żeby się najeść i spokojnie wyspać.

W Biblii gawrony nie występują. Wiele razu jest w świętej księdze mowa o krukach – podobnie ubarwionych, ale znacznie większych niż gawrony. Być może z tego powodu, że gawrony na terenach biblijnych w zasadzie nie ma. Pojawiają się w okolicy na czas zimowania – docierają do Turcji, Syrii nawet nielicznie do Jordanii, ale na terenie Izraela próżno ich szukać, chyba że jakoś niezwykle wyjątkowo.