To jest to!

Równo pół wieku temu – 19 lipca 1972 roku – z taśmy Browaru Warszawskiego przy ul. Grzybowskiej zjechała pierwsza butelka wyprodukowanej w Polsce Coca-Coli.

Dziesięć lat później pojawiło się słynne hasło: „Coca-Cola, to jest to”. Wymyśliła je Agnieszka Osiecka. Za otrzymane w nagrodę pieniądze kupiła sobie maszynę do pisania. Chociaż córka utrzymywała, że przeznaczyła kasę na cele dobroczynne. Nie doszukałem się, o jaką kwotę chodzi.

Szału pewnie nie było. Taki Wańkowicz, który prawie dokładnie 90 lat temu wymyślił hasło „Cukier krzepi” otrzymał za te dwa słowa 5000 ówczesnych złotych – to w przeliczeniu na współczesne pieniądze jakieś 50-60 tysięcy. Zdaje się, że sobie auto za to sprawił.

Nieco później, już zupełnie gratis, bez żadnego honorarium, znawcy tematu uzupełnili slogan Wańkowiczowy: „Cukier krzepi – wódka lepiéj”.

Coca-Cola pojawiła się w Polsce mniej więcej w tym samym czasie, gdy Wańkowicz krzepił cukrem – w latach 30. w najbardziej eleganckim lokalu warszawskim – w Adrii. W roku 1957 mogli się nią raczyć uczestnicy Targów Poznańskich. Niedługo później stanęła na półkach sklepów Pewexu i Baltony, gdzie można ją było kupić za dolary. Niebawem władze wojewódzkie w Gdańsku w porozumieniu z komitetem do spraw zwalczania alkoholizmu dogadały się z amerykańskim koncernem co do licencji na produkcję C-C, ale łeb sprawie ukręciły centralne władze partyjne.

Komuna walczyła z C-C jako znakiem zgniłego imperializmu. Nazywano ów napój „stonką w płynie” – że niby niszczy morale i sprzeciwia się fundamentalnym ideom socjalizmu. W walkę z trefnym napitkiem wdzięcznie włączyli się poeci. Tuwim w liście do Słonimskiego nazwał C-C „mdłą lurą”. Nie omieszkały przy tym zauważyć, że koncern rocznie wydaje na reklamę więcej, niż przedwojenna Polska na szkolnictwo (kusi mnie, żeby sprawdzić, jak to wygląda teraz).

Tuwima przebił Adam Ważyk, który w „Piosence o Coca-Cola” z 1950 roku (wówczas napój jeszcze się nie deklinował, podobnie jak „radio” czy „kino”), odgrażał się amerykańskim imperialistom: „My, co pijemy wodę nadziei, / wiemy, gdzie sięga dziś nasza wola: / wyszliście z Chin, wyjdziecie z Korei / my wam przerwiemy sen Coca-Cola…”.

Złą passę C-C w sferze konsumpcji przerwał dopiero Edward Gierek, a w dziedzinie poezji – Agnieszka Osiecka. W ramach przybliżania Polski do Zachodu i wicewersa Pierwszy Sekretarz dogadał się z Amerykanami w sprawie uruchomienia produkcji w warszawskim browarze. Amerykanie dawali koncentrat, sporządzony według do dziś pilnie strzeżonej receptury. Zrazu przysyłali też butelki. Ale te niebawem zaczęto wydmuchiwać w hucie szkła w Wołominie. Produkcja ruszyła.

Hasło Osieckiej ciągnęło C-C po polskim rynku przez całą dekadę. W roku 1992 pojawiło się anonimowe „Zawsze Coca-Cola” (chyba kalka z amerykańskiego „always C-C”). W roku 2000 profesor Bralczyk wymyślił „Coca-Cola: co za radość”… Hm: jednak „ wódka lepiéj”, że tak powiem.

Już zupełnie na koniec: C-C zaczęła się od „stężonego powietrza” czyli wody gazowanej. Zrazu używano jej jako lekarstwo, zwłaszcza na problemy żołądkowe. Dla urozmaicenia zaczęto nadawać jej różne smaki. Aż pewien amerykański farmaceuta – Pembertone – pomieszał ją z wyciągiem z liści koki i orzechów koli, zabarwił karmelem i zaczął sprzedawać jako środek uśmierzający ból. A potem zrobił się z tego napój o zasięgu światowym.

[foto z domeny publicznej]