Sernik

Pierwsze skojarzenie z tym słowem, to oczywiście ciasto, którego podstawą jest ser.

Dla mnie osobiście o klasie sernika decyduje „mokrość”, zawartość rodzynek i skórki pomarańczowej, dla których sam ser może być tylko dodatkiem oraz polewa czekoladowa, najlepiej jeszcze z migdałami. Cóż, o gustach się nie dyskutuje.

Ale sernik w kulturze staropolskiej był bratem… gołębnika. Gołębnik był domem dla gołębi, a sernik – dla serów. Sernik był czymś w rodzaju małego domku, stojącego na jednej nodze, drewnianego, krytego gontem. Między deskami ścian zostawiano małe szpary albo wiercono w nich otwory dla przewiewu powietrza, które miało suszyć ułożone tutaj sery.

Czasem sernikiem była pleciona z łyka, zamykana skrzynka, podobna do naszych kobiałek na truskawki. Wieszało się ją w drzwiach albo w sieni, w przewiewnym miejscu. Taki sernik służył biedniejszym, którzy zbyt wiele sera nie byli w stanie odłożyć na później.

Serniki są winne stereotypowi myszki, co je serek. Rzeczywiście te gryzonie były jedynymi zwierzątkami, które mogły przecisnąć się przez szpary w ściankach sernika. Ale raczej szukały tutaj schronienia niż wiktu. Chyba że z łakomstwa. Krowi ser zawiera bowiem laktozę, po której większość ssaków – w tym koty i myszy – może być zmuszona, by robić kupkę rzadko i często równocześnie. Zapewne niejedna gospodyni przyłapała mysz w serniku i tak powstał mit, wypaczający upodobania kulinarne szarego ziarnojada.

[Foto z sieci]