Każdy, kto choć raz w życiu śpiewał: do, re, mi, fa, sol…, sprawiał uciechę świętemu Janowi Chrzcicielowi. Nawet o tym nie wiedząc.
Ten system sylab, ułatwiających odczytywanie nut i wykonywanie melodii, pojawił się na początku XI wieku. Jedni utrzymują, że wymyślił go papież Sylwester II – ten sam, który zaprosił do Europy cyfry arabskie i system dziesiętny, a na co dzień grywał na organach, posługiwał się liczydłem oraz globusami – ziemskim i niebieskim. Inni twierdzą, że solmizację wynalazł błogosławiony Guido z Arezzo – mnich benedyktyński, który zajmował się muzyką, wymyślił nowy zapis nutowy i śpiew na wiele głosów.
Ktokolwiek to nie był, nazwy poszczególnych dźwięków zaczerpnął z hymnu o świętym Janie Chrzcicielu, biorąc pierwsze sylaby z kolejnych linijek: UT queant laxis / REsonare fibris / MIra gestorum / FAmuli tuorum / SOLve polluti / LAbii reatum (Aby twoi słudzy mogli śpiewać swobodnym gardłem twe niezwykłe czyny, uwolnij skażoną wargę od winy). Hymn ułożył niejaki diakon Paweł. Poszczególne frazy zaczynają się od kolejnych, coraz wyższych dźwięków, jakby diakon sześć pierwszych dźwięków gamy na początku linijki sobie napisał, a potem do nich resztę melodii dorabiał.
W związku z tym system miał pierwotnie tylko sześć dźwięków – kończył się na „la”. Ale głupio tak jakoś było (spróbujcie sobie zaśpiewać gamę, kończąc na „la”: bez sensu). Po sześciu wiekach męki wreszcie niejaki Anzelm z Flandrii wpadł na pomysł i z następnej linijki „Sancte Ioannes” – „święty Janie” – wziął dwie pierwsze literki – „S” i „I” – i dołożył „si”. Ostatniego „do” już nie trzeba było wymyślać, bo jest takie samo jako początkowe, tylko o całą oktawę wyżej.
Zaraz, ale czy tutaj w ogóle jest jakieś „do”? No właśnie. Jest „ut”. Ale „ut” jest sylabą zamkniętą: fajnie zaczyna się samogłoską, ale kończy fatalnie. Można zaśpiewać „reee”, „miii”, „faaa”. Ale jak ma wybrzmieć „uttt”? Za Chiny. Na szczęście w XVII wieku żył sobie we Florencji pewien zacny humanista i muzykolog nazwiskiem Doni, który przekonał kolegów od muzyki, żeby wymienić to nieszczęsne „ut” i zaproponował „do”, twierdząc, że to od słowa „Dominus”, czyli „Pan”, że niby o Pana Boga chodzi, żeby od Niego zacząć. Ale złośliwi do dziś utrzymują, iż Doniemu szło o trwałe wpisanie w historię muzyki własnej osoby, bo przecież jego nazwisko od „do” (Doni) się zaczyna. Ale dobra, zgodzili się i tak zostało. Ciekawe jest jeszcze to, że Doni miał na imię Giovanni Battista – czyli… Jan Chrzciciel.
Tego „do” nie zaakceptowali Francuzi i do dziś śpiewają „ut”. Natomiast w Angliji porobiło się jeszcze inaczej. W XIX wieku działała tam nauczycielka muzyki, niejaka Sara Glover, która chciała rzecz uprościć, bo po co nazywać dźwięki sylabami, kiedy można pojedynczymi literami, na przykład pierwszymi literami tych sylab. Ale „sol” zaczynało się na „s” i „si” też, więc wymyśliła sobie, że nie będzie „si” tylko „ti”. I tak do dzisiaj się uczą dzieci w krajach anglosaskich. Pamiętam, że w epoce głębokiego Gierka, w mojej podstawówce, pani od muzyki pewnego dnia oznajmiła nam, że teraz już nie będzie „si” tylko „ti”. Większość kolegów miała na to wyrąbane. Do mnie jakoś nigdy to nie dotarło, bo potem jeszcze jakiś czas się śpiewać i grać na tym i owym uczyłem, wierny owemu „si” jak pies.
Są też literowe nazwy dźwięków – CDEFGAH. Są starsze. Wymyślił je święty i filozofa rzymski Boecjusz w VI wieku. Ale to już inna historia.