Rycerz i świata obywatel

Garść faktów z życia świętego Jerzego, pół-Anglika i pół-Żyda.

Jerzy jest szczególnym patronem Gruzji. Łacińska nazwa kraju – Georgia – pochodzi od łacińskiej wersji imienia Jerzego – Georgius. Czy Jerzy bywał w Gruzji – nie wiadomo. Na pewno jego kult rozpowszechniła tutaj św. Nina – mniszka czczona jako oświecicielka i apostołka narodu gruzińskiego. Dodajmy, że Gruzja przyjęła chrzest w roku 337 i wraz z Armenią należy do pierwszych krajów chrześcijańskich (gdzie tam Polsce di Gruzji w tej historii…). Według legendy Nina miała poznać Jerzego w Kapadocji (dzisiaj w środkowej Turcji). To ona miała być ową księżniczką, której Jerzy uratował życie, zabijając smoka, któremu została przeznaczona na pożarcie.

Smok z głową cesarza Dioklecjana.

Amator dziewiczego mięsa
Bo legenda mówi, że smok jeden, gadzina ohydna, miał sobie uwić gniazdo na źródle, które zasilało w wodę miasto Silene (Cyrena, dziś w Libanie). Kiedy mieszkańcy chcieli zasilić akwedukty i wypełnić cysterny, musieli przekupić drania. Smok zrazu zadowalał się owieczkami. Ale później zasmakował w ludzkim mięsie, przyrządzonym na bazie ciała ślicznych dziewic w szczególności. Kiedy Ninę, córkę miejscowego księcia, los wpisał na karty smoczego menu, Jerzy dziarsko i skutecznie ruszył dziewczęciu w sukurs. Smoka, niczym szaszłyk, nadział na włócznię. A niektóry wersje mówią, że to jednak nie włócznia była, lecz że od Jurkowego miecza smok żyć przestał. Miasto z wdzięczności za ocalenie tej i pozostałych swych córek wiarę i chrzest święty przyjęło.

Smok z ludzką twarzą
Na obrazach i ikonach, prezentujących Jerzego, smok ma zrazu twarz cesarza rzymskiego Dioklecjana. Co komuś Dioklecjan zawinił? Ten cesarz był strasznym łajzą: rozpętał jedno z ostatnich, za to bodaj najkrwawsze w historii prześladowanie chrześcijan. Swoim żołnierzom wydał rozkaz, że wyznawców Chrystusa mają rzezać, trzebić, torturować, męczyć, dręczyć i zabijać w każdy sposób, byle skutecznie i na wielką skalę. Powiedzielibyśmy dziś: każda epoka ma swojego Putina. Jerzy miał ten problem, iż nie tylko był żołnierzem rzymskim, ale także chrześcijaninem. Rozkazom cesarskim stanął w poprzek. Więc cesarskie rozkazy postanowiły, że Jerzego trzeba ustawić w pozycji właściwej względem cesarskiej woli przy pomocy katowskiego miecza.

Ruska ikona św. Jerzego z XV wieku.

Znak wodny
Ikony ze św. Jerzym zabijającym smoka-Dioklecjana pojawiają się w Kapadocji i w Gruzji dopiero w XV wieku. Sama legenda o Jerzym-żołnierzu pochodzi z początku drugiego tysiąclecia. Znawcy mówią o jeszcze drugiej podobnej legendzie, której bohaterem jest niejaki Demetriusz czyli św. Dymitr, że te postaci się zlały z sobą, scaliły i tworzą jedno. Swoją drogą: nam legenda o smoku kojarzy się przecież nieodparcie z Wawelem, owieczką, wodą – co prawda nie w źródle, ale w Wiśle. Tylko bohatera mamy innego: nasz Szewc Dratewka nie zginął pod cesarskim mieczem, lecz żył długo i szczęśliwie.

Wątpliwości
Ze względu na sporą gęstość owych legend z czasem zaczęto poddawać w wątpliwość tę historię o św. Jerzym. Papież Jan XXIII – ten, który zwołał Sobór Watykański II – umieścił Jerzego na liście świętych do skreślenia, podobnie jak Krzysztofa i jeszcze paru innych. Argument był taki – skądinąd prawdziwy – że są to postaci legendarne, że ich życie nie ma pokrycia w dokumentach, w wiedzy historycznej, w niczym, poza podaniami przekazywanymi z ust do ust. Fakt, iż Jurki i Krzysie nie zniknęły z kalendarza i rodzimej tradycji dowodzi, że (aż boje się to tak ująć, przepraszam) prawda nie jest kryterium bezwzględnym i jedynym. Trzeba się liczyć także z dobrem i pożytkiem ludzi. To tak, jakby do kogoś na ulicy podejść i powiedzieć mu, że jest brzydki. No prawda to – co prawda – jest. Ale pożytku z tego żadnego nie ma. I dobro z tego żadne nie wyniknie. Więc po co komuś to mówić?

Gruziński św. Jerzy ze smokiem barwnym niczym kameleon.

Obywatel świata
Zostawmy te smoki i żołnierską zbroję. W sumie legendy z nimi związane przyniosły mu więcej strat niż korzyści. Bo historycy są skłonni jednak traktować Jerzego jako postać historyczną. Jego ojciec był rzymskim legionistą. Pochodził z Kapadocji (już wiemy – dzisiejsza Turcja), a mama była Żydówką z Lod (dawniej to była Lydda, miasto w pokoleniu Beniamina). Tatko miał stacjonować akurat na Wyspach Brytyjskich (to było na długo przed Brexitem). Żona była z nim. Jurek urodził się w Coventry (środkowa Anglia). Potem ojciec umarł albo zginął. Wdowa z synem miała wrócić w swoje rodzinne strony. Jednak Jurek zaraz wstąpił do wojska, gdy tylko wydoroślał. A wydoroślał okazale, skoro dostał się do gwardii przybocznej, czyli osobistej ochrony cesarza Dioklecjana (u nas się to kiedyś BOR nazywało, teraz to jest Służba Ochrony Państwa). I faktycznie, gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan, mając taką sposobność podobno osobiście interweniował u Dioklecjana. Nic nie wskórał poza tym, że się cesarz wściekł i jego pierwszego kazał męczyć na torturach a potem ściąć. Działo się to około 303-305 roku w Nikomedii – dziś jest to mieścina Izmit w Turcji, na wysokości Stambułu, gdzie się wpływa na Morze Czarne. Strasznie wielu ludzi umęczono w tej Nikomedii. Między innymi święta Barbara stąd pochodziła. Święta Patrycja też.

Klimaty wiejskie
Święty Jerzy, choć rycerz, to i rolnikom sprzyja. Jego imię jest rustykalnie się kojarzy: po grecku „georgia”, to… „rolnictwo”. Od Grecji aż po Armenię i Gruzję jego orędownictwa przyzywano więc przy pracach polowych. A i u nas o popularności Jerzego na wsi świadczą rodzime przysłowia. Zboża posiane jesienią powinny już wzejść: kiedy Jerzy skryje wronę w życie, będzie zboża obficie! Na wspomnienie pogromcy smoka rolnik przystawał na między, by się zapatrzeć: na święty Jerzy każdy już oziminę oblicza a mierzy. Problemy mogą mieć z naszym patronem jedynie alergicy, skoro: na święty Jerzy trawa się pierzy. Dlatego też na świętego Jerzego ruszał wypas wszelkiego bydła. Dzień coraz dłuższy, pracy w polu coraz więcej, więc trudno się dziwić, że – jak mówiono na Śląsku Cieszyńskim – Święty Jurzi o swaczynę burzy – co znaczy „dopomina się o podwieczorek”. Od świętego Jerzego robotnikom w polu, nim wrócili na wieczerzę do domu, zanosiło się jeszcze popołudniowy posiłek.