Dziś jest rocznica wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau. Dnia, w którym piekło przestało istnieć. Albo przynajmniej tak się wydaje.
Obóz. Początek grudnia. Niedziela. Po porannym apelu esesmani mówią więźniarkom, że z łaski komendanta mogą pójść na Mszę do kościoła w Oświęcimiu, którego wieżę widać w oddali. Zgłasza się dwieście kobiet. Strażnicy ustawiają je piątkami. Pada ochrypła komenda. Pochód rusza główną ulicą obozową. Zaraz za bramą strażnicy dają rozkaz do zatrzymania. Zacina marznący deszcz. Kobiety w pasiakach stoją nieruchomo. Trwa to chwilę. Aż zdają sobie sprawę, że zakpiono z nich.
Chciałyście kościoła, to go macie. Ale w kościele chyba się modli? Na kolana! Modlić się! To będzie wasza ostatnia modlitwa… – szydzi młody esesman.
Więźniarki padają na klęczki. Nagle któraś cicho intonuje:
– Pójdź do Jezusa, do niebios bram, w Nim tylko szukać pociechy nam…
Śpiew podchwytują szeregi. Chłopak w mundurze stoi zaskoczony efektem swojego żartu. Rusza biegiem po wsparcie.
– …słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud. Przemień, o Jezu, smutny ten czas. O Jezu, pociesz nas…
Modlitwę przerywają strażnicy z psami. Wpadają między szeregi. Biją na oślep. Za późno.
Tę historię opisała Zofia Posmysz, autorka scenariusza słynnej „Pasażerki”, była więźniarka KL Auschwitz-Birkenau, w opowiadaniu „Ten sam doktor M.”.
Piekło i niebo mają wspólną bramę. Wszystko zależy od tego, w którym kierunku się ją przekracza.