Pani Siostra Porucznik

Żołnierka, żona i siostra zakonna – to bynajmniej nie muszą być trzy różne osoby. Poznajcie sąsiadkę mojego stryja z rodziną.

Listopad. Czas, by zajrzeć na stary cmentarz w Oświęcimiu, na groby dziadków, ciotek, stryjów… Grobowiec stryja Alka, w którym spoczywa wraz z ciocią Andzią, synem Kaziem i córką Nusią zaraz obok, stoi na obrzeżach kwatery sióstr serafitek. Najbliżej moich stryjostwa kładzie się nagrobek wyjątkowy, bo aż z dwiema owalnymi fotografiami na porcelanie. Na jednej siostra zakonna, na drugiej – nieco smutna dziewczyna w mundurze. Ale to ta sama osoba. Tyle, że w dwóch odsłonach. A – o czym nagrobek milczy jak kamień – była i trzecia.

Żołnierka

Tuż obok moich Pędziwiatrów spoczywa siostra Eligia Leopoldyna Stawecka. Leopoldyna – takie imię nadano jej przy chrzcie. Urodziła się w 1896 roku w Bochni. Ale nikt nie mówił do niej „Leopoldyna”. Ludziska są leniwi i wygodni. Więc skracają sobie, wołali „Olga”.

Nie miała jeszcze 18 lat, kiedy wstąpiła do Legionów Polskich. Otarła się też o Związek Strzelecki. Krótko walczyła na froncie I wojny światowej. Skończyła kurs pielęgniarek i zaczęła pracować jako sanitariuszka w okopach a także w szpitalach w Krakowie i rodzinnej Bochni. Dla niej wojna nie skończyła się w listopadzie 1918 roku. Kiedy trzeba było, stanęła do obrony Lwowa. Tutaj wstąpiła do Ochotniczej Ligi Kobiet pod buławą Aleksandry Zagórskiej. W przerwach między celowaniem i oddawaniem strzałów z karabinu zdała maturę. Dowodziła oddziałami Ligi Kobiet w Stanisławowie i we Lwowie, a potem, podczas wojny polsko-bolszewickiej, w Warszawie. Tak, brała udział w cudzie nad Wisłą. Dostała Krzyż Walecznych i odznakę „Za trud ofiarny”. A potem pojechała na Śląsk i walczyła w III Powstaniu. A gdy ucichły ostatnie wystrzały, podjęła decyzję o wstąpieniu do klasztoru. Z tym, że był pewien problem…

Pani porucznik Stawecka.

Żona

Problem nazywał się Józef Popkowski. Problem był kapitanem wojska polskiego i – od początków 1920 roku – mężem Leopoldyny. Kapitan był o dwanaście lat starszy od niej. Liczył na to, że żona zamieni mundur na fartuch i podomkę, epolety na papiloty i w ogólności utonie w garach. A jej to nie w smak było. Doszło nawet do tego, że małżeństwo – choć zawarte – nie zostało skonsumowane i jako takie nadawało się do unieważnienia, a ściślej rzecz biorąc – do dyspensy rozwiązującej węzeł małżeński niedopełniony podjęciem współżycia. Sprawa znalazła się w sądzie biskupim w Lublinie, a potem jej ziarno rzucono między kamienie młynów watykańskich, które – jak powszechnie wiadomo – mielą niespiesznie. Niespełna rok po wszczęciu procesu, Leopoldyna przyjechała do naszych Czechowic-Dziedzic.

Zakonnica

Tutaj ostatecznie zrzuciła mundur i wstąpiła do Felicjanek, przez blisko pół roku odziewając się w skromną suknie postulantki. Pomagała siostrom w prowadzonej przez nie szkole ludowej. I czekała na werdykt Rzymu w sprawie dyspensy małżeńskiej. A ponieważ ta wciąż nie nadchodziła, zaraz po Bożym Narodzeniu – 27 grudnia 1923 roku czechowickie Felicjanki pokazały Leopoldynie drzwi.

Rzym odezwał się po ośmiu miesiącach – 12 sierpnia 1924 roku przyszedł stosowny dokument. Jako iż nie wchodzi się dwukrotnie do tej samej rzeki, Leopoldyna tym razem udała się do Serafitek w nieodległym Oświęcimiu. Te zaliczyły jej czas postulatu u Felicjanek, od razu oblekły panią porucznik – takiego stopnia dosłużyła się Stawecka w wojsku – w habit i pozwoliły realizować kolejny etap formacji zakonnej – nowicjat.

Siostra Maria Eligia, serafitka.

Koniec wieńczy dzieło

I wówczas obudziła się gruźlica. Leopoldyna miała z nią kłopoty już w wojsku. W wojnie polsko-bolszewickiej została ranna w płuco, co tylko pogorszyło sprawę i wróciło bolesnym echem w Oświęcimiu. Leczyła się w Nowym Targu, Białce Tatrzańskiej, Zakopanem, w Chodzieży. W czasach lepszego samopoczucia ukończyła w Warszawie kurs opiekunek dzieci i młodzieży, złożyła pierwszą profesję – czasowe śluby zakonne, pracowała w domu dziecka, prowadzonym przez Serafitki w Oświęcimiu.

W maju 1932 roku gruźlica powróciła z impetem. Kurując się w Białce Tatrzańskiej złożyła – pod koniec roku – śluby wieczyste. Kilka tygodni później zmarła. Jej ciało przewieziono z Białki do Oświęcimia. Skromy pogrzeb zakonny przerodził się nieoczekiwanie w potężną manifestację patriotyczną, z tłumami byłych legionistów i pań z Ligi Kobiet, żołnierzy i weteranów, którzy uparli się, że muszą sami osobiście zanieść trumnę siostry porucznik na cmentarz. A na trumnie położono czapkę wojskową, szablę i proporczyk Ligi Kobiet. To było 8 stycznia 1933 roku.

Zaglądam sobie na ten wyjątkowy nagrobek, zaraz przy grobowcu familijnym mojego stryja Alka ile razy jestem na starym cmentarzu w Oświęcimiu. Kamienne obramowanie, niewielka płyta z dwiema fotografiami na porcelanie. I taka historia.